Rozdział 15. Mavra

107 6 2
                                    

Znów byłam dzieckiem i byłam szczęśliwa.

Wiedziałam, że to zły pomysł pakować się prosto w znajome miejsca, ale nie mieliśmy wyjścia. Miałam nadzieję, że ominiemy najbardziej znane mi tereny, ale jednak się to nie udało.

Stojąc przed sceną i patrząc na to samo przedstawienie, które oglądałam, kiedy byłam mała, mogłam poczuć dłoń mamy na ramieniu i tatę czochrającego mi włosy.

Wspomnienia uderzyły nagle i mocno. Z całych sił próbowałam się nie popłakać i stać prosto. Lucas oparł główkę o moją głowę, dodając mi nieco otuchy.

Patrzyłam na aktorów grających sztukę, co przedstawienie byli inni. Nawet nie bardzo skupiłam się na tym, co grali, znałam spektakl na pamięć, oglądałam go co roku, zanim dołączyłam do Łowczyń Księżyca dziesięć lat temu.

W przebłyskach, jakie widziałam, mama stała obok mnie i śmiała się razem z resztą publiki, a tata brał mnie na ramiona, bym lepiej mogła się wszystkiemu przyjrzeć.

Nie mogłam oddychać, mocniej zacisnęłam rękę na wodzach, trzymając konia. Do oczu napływały mi łzy.

Bolało. To tak strasznie, cholernie bolało, ale wiedziałam, że nie mogę dać tego po sobie poznać, nie przed tym Obrońcą, więc przykleiłam na usta niewielki uśmiech i ani na chwilę nie spuściłam wzroku z przedstawienia.

A kiedy to dobiegło końca, szybko się otrząsnęłam i ponownie przybrałam beznamiętny wzrok, ukrywając emocje, jak tylko dałam radę.

- Ruszamy dalej czy zatrzymujemy się tu w wiosce na noc? - spytał chłopak, kiedy ruszyliśmy przez tłum w okolicy straganów.

Wyszywane poduszki, regionalne potrawy czy wyszukane kapelusze to był tylko początek wszystkiego, co dało się tam znaleźć.

- Zatrzymajmy się tu na noc, ale nie w środku miasta. Myślę, że lepiej będzie odjechać kawałek dalej, tak na wszelki wypadek.

Colson i Carson to był tylko ułamek ludzi, którzy chcieli mnie znaleźć. I choć byłam znana w całej wiosce, chciałam jak najbardziej obniżyć prawdopodobieństwo, że ktoś mnie dopadnie. Nie miałam na to ani czasu, ani ochoty.

Zauważyłam stoisko z biżuterią, złote naszyjniki błyszczały w świetle zachodzącego słońca, pierścienie z ogromnymi kamieniami mieniły się w najróżniejszych kolorach, od obsydianu przez rubiny do szafirów. Przystanęłam przed ladą, Obrońca stanął za mną i patrzył mi przez ramię.

- Szukasz czegoś konkretnego? - zagadnął facet naprzeciwko. Był starszy, ale i umięśniony. Siwe włosy leniwie ciągnęły mu się od boków, zachowując jeszcze ostatki czarnego koloru.

- Nie, tylko się rozglądam - odparłam. - Prawdziwy? - spytałam, wskazując na naszyjnik z kamieniem odbijający wszystkie kolory tęczy.

- Oczywiście, wydobyty z gór Wioski Czerni.

Kiwnęłam głową i przelotnie spojrzałam na cenę. Nie, żebym zamierzała coś kupić, ale kilkucyfrowa liczba utwierdziła mnie w tym wyborze.

- Może chce coś pani przymierzyć? - pytał zachęcająco sprzedawca.

- Nie, dziękuję.

Uśmiechnęłam się miło, po czym odeszłam.

Kiedy byliśmy już w miarę daleko, wyciągnęłam prawą dłoń z kieszeni płaszcza i oglądnęłam srebrny, cienki pierścionek zajmujący miejsce na kciuku.

- Ładny, nie? - spytałam, unosząc dłoń w stronę Lucasa.

- Kiedy to zrobiłaś? Cały czas patrzyłem ci na ręce - zapytał Aspen, nieudolnie starając się ukryć podziw w głosie.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz