Rozdział 34

6.4K 265 0
                                    

Matthew

Kiedy rzuciliśmy się na siebie to było tak jakby ktoś włączył przełącznik. Ręce, usta wszystkie części naszego ciała były rozgorączkowane, pożądanie kumulowało się aż wybuchło ze zdwojoną siłą. Każdy jej dotyk, każdy pocałunek był jak bramy raju, a kiedy mój penis zagłębił się w niej to jak powrót do domu. Po raz pierwszy poczułem coś takiego do kobiety, nie mogłem się nią nasycić a każdy jej jęk jak wbijałem się w nią spijałem jak najlepszy alkohol. A kiedy doszła nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wziąć jej drugi raz, który był jeszcze lepszy od pierwszego.

Nawet kiedy nadeszło otrzeźwienie nie mogłem odlepić od niej rąk, chciałem ją dotykać, trzymać w swoich ramionach i pieścić aż złamałbym jej opór, ale wiem też, że ona tego nie chcę. Po jej wymijającej odpowiedzi wiem, że nie wie jak ma się w stosunku do mnie zachować. Nie powiem, że mnie to nie zabolało, bo zabolało dlatego wypaliłem jak głupi, że może byśmy to powtórzyli.

Nie chcąc jej jeszcze bardziej wprowadzać w zakłopotanie zabieram ją z powrotem na salę. Przyciągam ją do swojego boku i prowadzę pomiędzy krzewami rosnącymi w ogrodzie. Mając ją przy sobie wdycham zapach jej perfum a pod palcami czuję krzywiznę jej bioder i myślę sobie, że chciałbym trzymać ją tak bez skrępowania z jej strony, chciałbym wiedzieć co sądzi o tym co się wydarzyło i czy coś to dla niej znaczyło, bo dla mnie znaczyło bardzo wiele, nie wiem, jak to opisać, ale czuję przy niej spokój.

- Co to ma być? – drogę do sali zagradza nam mój menager. Jeszcze jego tu brakowało i tego, żeby mi to zespół.

- Carl... - ostrzegam go, bo wiem, że zaraz zrobi coś co zniszczy to co mamy z Clarissą a nie jestem gotowy na nasze rozstanie.

- Miałeś kurwa z nią skończyć czy czegoś nie zrozumiałem?

- Możemy porozmawiać później – staram się opóźnić nieuniknione, ale wiem, że już zostało powiedziane za dużo.

- Możemy, ale z tego co widzę już ją przeleciałeś to sprawę udam za zakończoną. Pożegnaj się z panią i wracaj do środka. – odwraca się i odchodzi a ja zostaję z tym co wcześniej powiedziałem sam z Clarissą.

Widzę moment, w którym dociera do niej co się tak naprawdę stało i co oznaczały jego słowa, na jej twarzy maluję się udręka a oczy stają się pełne bólu i niedowierzania. To moja wina, mogłem porozmawiać z Carlem i wytłumaczyć mu, że nie chcę rezygnować z widywania Clarissy, ale nie, wolałem zgodzić się z nim i przemilczeć sprawę. Teraz mam za swoje, ale jeżeli istnieje choć cień szansy, że mi wybaczy zrobię wszystko.

- O czym on mówi? – pyta słabo.

- Clarisso... to... - nie wiem jak mam się wytłumaczyć jak powiedzieć, że mi na niej zależy.

- Nie jąkaj się kurwa tylko mówi o co chodzi – krzyczy na mnie tracąc opanowanie. Dłonie zaciska w pięści a oddech jest szybki, momentami urywany jakby nie mogła złapać tchu.

- Clarisso uspokój się, bo dostaniesz ataku – chcę ja do siebie przyciągnąć, ale mnie odpycha cofając się o kilka kroków.

- Mów – warczy patrząc na mnie jak największego wroga.

- Nie wiedziałem, jak mam mu powiedzieć, że się widujemy – wypalam sfrustrowany miętoląc włosy w dłoniach. Kurwa, a było nam tak dobrze.

- To co ty musisz się mu tłumaczyć z kim się spotykasz i kiedy? Co ty dziecko jesteś czy co? – drwi ze mnie, ale wiem, że jutro będzie żałować swoich słów. Clarissa nie jest osoba, która raniłaby kogoś umyślnie nawet kiedy ktoś ją krzywdzi. Nawet teraz widzę na jej twarzy, że nie chciała tego robić.

- Nie chciałem mu mówić, bo wtedy zadawałby pytania. Kontrolowałby mnie na każdym kroku tak żebym nie mógł się z tobą spotykać.

- Ale dlaczego – pyta już spokojniejszym tonem.

- Bo mnie rozpraszasz.

- Co? – przysiada na jednym z foteli stojących obok wejścia do wnętrza pomieszczenia. Opiera się o niego, ale nie patrzy na mnie tylko na swoje ręce. Splata je i rozplata w nerwowym tiku nie wiedząc co ma powiedzieć.

- Clarisso – przyklękam przy niej biorąc jej ręce w swoje. Są takie małe i delikatne jakby były stworzone z delikatnego jedwabiu, który w każdej chwili mógłby się rozpaść na moich oczach. Tak wygląda dla mnie w tym momencie, jak ktoś kto za chwilę się rozpadnie. – Wolałem powiedzieć, że już się z tobą nie spotkam, bo nie chciałem, żeby cię nachodził a jest do tego zdolny.

- Więc wolałeś kłamać – w dalszym ciągu na mnie nie patrzy, ale chociaż nie wyrywa się z mojego uścisku a to już postęp.

- Przepraszam – kajam się. Jeżeli będę musiał zostanę na kolanach całą noc a nawet i wieczność. Ważne jest dla mnie tylko to, żeby mi wybaczyła. Nie chcę i nie mogę jej stracić, bo jest dla mnie za ważna.

- Odwieź mnie do domu – odzywa się martwym głosem wypranym z wszelkich emocji, wyrywa też ręce z mojego uścisku. Odpycha fotel do tyłu i wstaje. Patrzy mi w oczy po raz pierwszy od dłuższego czasu.

To co w nich widzę sprawia, że moje serce na chwilę zamiera a wszelkie myśli opuszczają ciało. Nie widzę w nich żadnych uczuć, nawet tych dobrych. Ja to sprawiłem i moje kłamstwa.

Kiedy usłyszałem jej słowa wiedziałem, że nie wybaczy mi tak łatwo, ale wiedziałem też, że się nie poddam i nie ważne co zrobię wszystko, żeby zobaczyć uśmiech na jej twarzy.

Bad decisionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz