Rozdział X

189 5 0
                                    

Zmusiłam się do szybkiego umycia włosów, żeby jednak jakoś przy ludziach wyglądać. Zrobiłam lekki makijaż, bez pośpiechu i poszłam się przebrać w bluzę i jeansy. Zadzwoniłam do Codah i powiedział, że mnie podrzuci do Elle, a on jeszcze pojedzie do sklepu po coś do jedzenia. Tak więc pojechaliśmy.

- Na pewno dobrze się czujesz? Może ci rozpuszczę jakąś saszetkę na gorączkę? - zapytała troskliwie Eleanor, kiedy weszłyśmy do kuchni.

- Niee, naprawdę wszystko w porządku - odparłam.

Naszykowałyśmy na stole szklanki, miskę z chipsami i owoce. Niedługo potem przyszli nasi kochani chłopcy.

- Kochanie, mamy coś bardzo fajnego do picia - zawołał z przedpokoju Austin.

- Czyżby jakieś procenty? - zapytała Elle.

- Będę dzisiaj serwować drinki. Kupiłem whiskey.

- Tylko żebyście nie pili za dużo, jest poniedziałek.

- Ja dzisiaj odpadam - wtrącił Codah. - Jadę samochodem i jeszcze muszę odwieźć królewnę - spojrzał na mnie.

- No dobra, ale będziesz musiał to nadrobić w piątek - stwierdził Austin.

- Pomyślimy.

Chłopaki odpalili Fifę na Xbox, a Austin zrobił nam drinki. Ja dostałam najmocniejszego. Picie alkoholu zaraz po chorobie nie było najlepszym pomysłem, ale ja naprawdę czułam się dobrze. Mój kuzyn oraz Codah wyzywali się nawzajem, opowiadali jakieś historie, a ja i Elle ciągle się z nich śmiałyśmy. To było super. Usiąść we czwórkę i się pośmiać jak dzieci. No może nie do końca dzieci, skoro mieliśmy alkohol, ale pod względem stanu umysłu, to naprawdę jak bachory. W końcu wybiła północ i musiałam się zbierać do domu. Byłam lekko pijana i wszystko mnie bawiło.

- Słonko, chodź do domu - powiedział delikatnie Codah, łapiąc mnie za rękę.

Poszłam po dobroci, ale wcześniej pożegnałam się z Ellie bardzo długim uściskiem i zbiłam pionę z Austinem, chociaż za pierwszym razem nawet nie trafiłam w jego rękę. Usiadłam w samochodzie Codah, a on zapiął mi pasy. Wtedy zachciało mi się spać.

- Dobrze się czujesz, Coly? - zapytał, kiedy już siedział za kierownicą.

- Mhm... - mruknęłam.

Odpalił auto. Ale nie pojechał prosto do domu. Wybrał jakąś okrężną drogę, żebyśmy jechali dłużej. Wtedy puścił "Say you won't let go" Jamesa Arthura. Zaczęłam śpiewać po cichu, jednak w połowie ucichłam, chyba ze zmeczenia, ale nie pamiętam dokładnie. Dopiero Codah zaśpiewał fragment uśmiechając się jedym kącikiem ust:

You made me feel this way somehow
I'm so in love with you
And I hope you know
Darling, your love is more than worth its weight in gold

Spojrzałam na niego lekko zszokowana, a on na mnie z uśmiechem. Pierwszy raz powiedział, że mnie kocha, ale wtedy jeszcze chyba nie do końca to do mnie docierało.

- Codah... - zaczęłam niepewnie. - Zranisz mnie kiedyś?

Boże drogi, skąd mi wtedy przyszło takie pytanie do głowy?

- Wszyscy się kiedyś ranią, Coly - odpowiedział - nawet niechcący. Ale zrobię, co w mojej mocy, żeby cię nie zranić. Obiecuję.

- A odejdziesz? Zostawisz mnie?

- Nie. Nie chcę.

Cieszę się, że wziął moje słowa na poważnie, mimo że nie byłam w 100% trzeźwa. Mógł zażartować albo powiedzieć, że porozmawiamy innym razem, a jednak mnie nie zignorował. W ciszy i zamyśleniu dotarliśmy pod mój dom. Stanęliśmy, a ja tak bardzo nie chciałam wysiadać. Odpięłam pas powoli i odwróciłam się do Codah. Złapałam go za policzek i pocałowałam.

Listen to loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz