Polityka stosowana przez Disneya wzbudza torsje u wielu osób, aczkolwiek widać ich chęć zmian i poprawy niekorzystnych działań. Dzisiaj borykamy się z niezliczonymi bardziej, bądź mniej udanymi remake'ami, a na przełomie lat 90 i dwutysięcznych, do czynienia mieliśmy z w większości nieudanymi sequelami.
Dlatego podkreśliłam słowo w większości, ponieważ ten film o którym sobie dzisiaj powiemy, jest naprawdę znakomity i wyłamujący się ze swojej kategorii.
Historia rozpoczyna się w dniu finalnych przygotowań do ślubu Aladyna i Jasminy, a więc wszechobecnym harmiderem. Nasz przyszły pan młody postanawia zatem zerwać z dotychczasowym życiem i ostatecznie wyprowadza się z tej ledwo stojącej na swoich fundamentach rudery jaką zamieszkiwał do tej pory.
Wśród swoich nielicznych pamiątek znajduje ofiarowany mu przez dawno (jego zdaniem) zmarłego ojca sztylet i wspomina minione dzieje.
W tym samym czasie Dżin przeżywa swój renesans, waląc czarami na prawo i lewo, co moim zdaniem... jest lekką przesadą, bo wprowadza zbędny chaos do i tak już rozbudowanej fabuły. Dżin tak na dobrą sprawę jest tutaj niezbyt potrzebny, chociaż nie ukrywam, żarty jakie strzela są mistrzowskie.
Niemniej w ogóle te wszystkie sidekicki są tutaj jeszcze bardziej niepotrzebne niż gdziekolwiek indziej. Abu i Jago wywaliłabym na zbity pysk, gdyż łażą za tym Aladynem tylko po to by prosić się o kłopoty.
Tak licznych powiązań do innych animacji Disneya w jednym miejscu też jeszcze nie widziałam, ale tym co boli najbardziej, jest bardzo widoczne utrwalanie stereotypów.
Ten film jest... zbyt zachodni jak na bliski wschód. Cała ceremonia zaślubin i związane z nią zwyczaje są bardzo mocno powiązane z chrześcijańskim ogródkiem na jakim rozwinęła się nasza kultura, a nie muzułmańskim. Ten chór gospel w jednej scenie mnie po prostu zabił. Widać, że wymyślali to ludzie niemający bladego pojęcia o arabskich klimatach, bo poza wystrojem ten film w ogóle nie wie gdzie jego akcja się rozgrywa.
Ciężko przymknąć na to oko, ale żeby skończyć z narzekaniem, przejdziemy sobie już do innych aspektów.
Okazuje się, że na ślubie zjawiają się nieproszeni goście przemycający kontrabandę do wnętrza pałacu. Jest to czterdziestu rozbójników, którzy szukają jednej, konkretnej, czarodziejskiej laski, która ma ich zaprowadzić do Ręki Midasa, zamieniającej wszystko w złoto.
W ogóle sam fakt połączenia ze sobą kilku baśni/ mitów w jedno, uważam za świetny pomysł. Ponadto udało się go tutaj dobrze zrealizować i płynnie wszystkie wątki ze sobą połączyć, bo fabuła...
... jest tutaj faktycznie tym co wyszło znakomicie.
Jakimś dziwnym trafem, przy tak mało ambitnym projekcie, udało się sklecić całkiem zgrabnie poprowadzoną, wielowątkową przygodówkę, którą ogląda się naprawdę świetnie. Momentami przypominałam sobie sceny z "Sindbada; Legendy siedmiu Mórz", który nomen omen również powstał na podstawie tych samych źródeł... tyle, że później, z innej wytwórni i z większym budżetem.
Ale to drobiazgi.
Wspaniałe w tej produkcji jest też to, że szanuje ona inteligencję widza. Pewnych odpowiedzi nie podaje od razu na tacy, tworzy skojarzenia które samemu trzeba połączyć w całość i rozbudowuje charaktery bohaterów na wielu płaszczyznach.
Aladyn jak był szemrany i kłamał tak robi to nadal, ale widać że się stara. Z kolei Król Złodziei skradł moje serce.
Jak pewnie się domyślacie to on (spojler) jest ojcem Aladyna. W swoim życiu uczynił wiele złego, będąc przekonanym że dzięki temu poprawi swoją pozycję. Nieraz popada on w konflikty z synem walcząc ze swoimi wewnętrznymi skłonnościami, a ojcowską miłością.
Akcja naładowana jest mnóstwem niejednoznacznych scen oraz dyskusji które przedstawiają wielotorowe relacje poszczególnych bohaterów. Finalnie nie dostajemy także pod tym względem jednoznacznie pozytywnego zakończenia. Otrzymujemy pouczenie, że za każdą winą stoi kara i nawet jeśli jesteś ojcem przyszłego sułtana, musisz się liczyć z konsekwencjami swojej wcześniejszej "kariery". Poza tym człowiek uczy się przez całe życie i nie zmieni się ot tak, na zawołanie.
Nie muszę o tym zapewne wspominać, ale animacja tutaj też wygląda niespecjalnie. Da się do niej przyzwyczaić, aczkolwiek jest to przykre, że tak fajny film tak brzydko wygląda. Opinię mam wobec niej stosunkowo podobną jak do poprzedniej części. Kolory, babole, itd (w jednej ze scen Aladyn zostaje raniony w ramię, a zaraz w następnej nawet nie ma krwi na koszuli).
To co jednak mi się spodobało, to to, że zaktualizowano design Aladyna. Wreszcie ma nowe ciuchy! Nie chodzi jak wariat po pustyni w mundurze brytyjskich książąt, ale z też nie lata z gołą klatą na wierzchu.
Muzyka za to mnie pozytywnie zszokowała. Tym razem nie ma aż tylu nawiązań do pierwszej części, lecz i tak wykazuje się pomysłowością. Mnie prywatnie całkiem przypadła do gustu otwierająca piosenka, czyli (jak podaje Wikipedia) "W Agrabahu dzisiaj wielki bal". Owszem, dziełu Alana Menkena nie dorówna, choćby nie wiadomo co, ale można na nią nie narzekać.
Osobiście polecam wam ten film z całego serca. Jest naprawdę świetnie zrobiony, a przymknąwszy oko na animację (wybitny żart.. bo czaicie... przymknąć oko na coś co się ogląda?...) można się z niego naprawdę cieszyć. Pomysłowa historia, rozbudowane postaci, całkiem niezła muzyka, są czymś niespotykanych w takich filmach... a jednak.
Ze strony krytyków udało mu się nawet zdobyć nagrodę Annie, a z mojej przyzwoite 7/10. Tak na marginesie pod kątem fabuły ośmielę się stwierdzić, że jest lepszy od niejednej współczesnej produkcji. Szkoda tylko, że dalej tak dobrze już nie jest... aczkolwiek wiem, że ludzie w internecie pragną chleba i igrzysk, a najlepiej sprzedaje się to, gdzie leje się krew. Najgorsze zatem, dopiero przed nami...
CZYTASZ
Disney według Echi
RandomOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...