Przez pięć lat miałem cudowne życie, mogę tak powiedzieć z czystym sumieniem. Każdego ranka budziłem się u boku mojej ukochanej Lily. Przez moment obserwowałem jak spokojnie śpi, po czym budziłem ją delikatnym pocałunkiem, abyśmy wspólnie mogli zacząć dzień. Ona w pierwszej kolejności zerkała do łóżeczka, w którym spał nasz syn, Harry. Był zadziwiająco spokojnym dzieckiem, dzięki czemu i nam łatwo było sobie z nim poradzić.
Dość młodo zostaliśmy rodzicami. Mieliśmy po dwadzieścia lat, lecz los nam wtedy sprzyjał. Zamieszkaliśmy w domu po moich rodzicach, który odziedziczyłem rok wcześniej, wraz z dobrze prosperującą firmą. Mieliśmy więc wszystko, byliśmy ustawieni, szczęśliwi. Zawsze mogliśmy oczywiście liczyć na naszych wspaniałych przyjaciół, którzy pomagali nam zarówno przy zajmowaniu się dzieckiem, jak i w sprawach biznesowych. Syriusz finalnie został moim wspólnikiem i wziął na siebie nieco więcej odpowiedzialności, dzięki czemu ja mogłem skupić się bardziej na rodzinie, natomiast Remus często zostawał z Harrym, gdy my chcieliśmy spędzić wieczór we dwójkę.
Przez te kilka lat zrobiliśmy wiele wspaniałych rzeczy. Jeździliśmy w różne miejsca, chodziliśmy na spacery do pobliskiego parku, zawsze w niedziele jedliśmy obiad wspólnie z naszymi znajomymi, każde święta spędzaliśmy razem i Lily zawsze na specjalne okazje piekła ciasteczka czekoladowe. Ich smak był czymś tak charakterystycznym, że nie wyobrażaliśmy sobie żadnej uroczystości bez nich. Wiele chwil utrwaliliśmy na zdjęciach, które zdobiły ściany naszego domu i które ledwo mieściły się w albumach. Wszystko było tak pięknie, jak w bajce... Do czasu.
Gdy Harry miał cztery lata, nasza dobra passa powoli nas opuszczała. Lily zaczęła wtedy chorować na nowotwór, przy czym zapewniano nas, że nie jest złośliwy. Zaczęła leczenie, ale niestety, poprawy nie było. Z dnia na dzień była coraz słabsza, coraz rzadziej się uśmiechała, spędzała z Harrym każdą wolną chwilę, natomiast ja robiłem wszystko, aby ją wspierać. Minął może rok tego koszmaru, gdy pewnego dnia wróciła od lekarza cała zapłakana i zamknęła się w łazience. Poprosiłem wtedy Syriusza, żeby miał oko na Harry'ego i pamiętam, że stałem pod drzwiami od łazienki przez około dwie godziny, prosząc ją, aby je otworzyła.
Ona tego dnia już wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. Nie miała jednak siły mi tego wtedy powiedzieć. Wolała, żebym nie wiedział, dlatego powiedziała mi tylko niewielką część prawdy, gdy w końcu otworzyła drzwi.
— Wyniki znów nie są zbyt dobre... I jeśli się nie poprawią za dwa tygodnie, to będę musiała na jakiś czas pójść do szpitala. — To wtedy od niej usłyszałem. Od razu przytuliłem ją i zacząłem jej powtarzać, że na pewno będzie dobrze, że jest jeszcze szansa, że wyzdrowieje. Strasznie wtedy płakała, aż do takiego stanu, że ledwo trzymała się na nogach.
Dwa tygodnie później nie była już w stanie samodzielnie wyjść z domu. Remus i Syriusz zostali z Harrym, a ja zawiozłem Lily na wizytę do lekarza. Wchodząc do budynku, cały czas trzymałem ją pod rękę. Była bardzo słaba i blada, a ja byłem przerażony, bo właściwie nie wiedziałem, co się dzieje. Weszliśmy do gabinetu razem, choć nalegała, abym poczekał na zewnątrz. Jej lekarz jednak uznał, że lepiej będzie, jeśli zostanę. Lily unikała wtedy mojego spojrzenia, cały czas wpatrywała się w podłogę.
Lekarz przez chwilę przeglądał jej wyniki. Parę dni wcześniej Remus był z nią na jakichś badaniach, bo ja nie mogłem urwać się z pracy. W gabinecie panowała cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara i klikaniem myszki od komputera. W końcu lekarz westchnął głośno i zdjął okulary, a potem na nas spojrzał.
— Przykro mi to mówić, ale jest bardzo źle. Pani Potter, jeszcze dzisiaj musi się pani zgłosić do szpitala.
— Dobrze... — Powiedziała Lily słabym głosem i kiwnęła głową.
CZYTASZ
Zawsze będę przy tobie [Jegulus]
FanfictionMiędzy Jamesem a Regulusem od początku iskrzyło, lecz zawsze coś stało na drodze. Decyzje podjęte w przeszłości początkowo ich rozdzieliły, a długoletnia przyjaźń skończyła się, gdy James założył rodzinę, a Regulus wyjechał do innego miasta na studi...