Rozdział 1

331 42 59
                                    


 Zgasiłem silnik. Motor lekko się zatrząsł, ale po krótkiej chwili znowu znieruchomiał. Nie było się czemu dziwić. W baku znajdowały się chyba jedynie opary.

Powoli zdjąłem kask, a następnie zanurzyłem obie stopy w grubej warstwie śniegu.

Cholerny 6 grudnia – zakląłem w myślach. I jeszcze ten cały Święty Mikołaj. Tym razem nie spóźnił się z wprowadzeniem tej jakże słodkiej, świątecznej atmosfery, którą sponsorowało lodowate powietrze.

Od zawsze dziwił mnie fenomen tego gościa. Ten jego image będący skrzyżowaniem Czerwonego Kapturka i przysklepowego menela, który cały czas trzyma w ręku puszkę coli, jakby miał niekończącego się kaca. Dodajmy do tego latający zaprzęg reniferów, któremu przewodzi wyraźnie cierpiący na alkoholizm Rudolf Czerwononosy. Kurde. Mam nadzieję, że ten koleś i jego pijana drużyna naprawdę nie istnieją.

Szybko minąłem dystrybutor paliwa i skierowałem się w stronę drzwi stacji. Były niemal całe przeszklone, a wygrawerowany napis obwieszczał, że stacja jest czynna 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu i 365 dni w roku. Przez chwilę próbowałem odgadnąć, po co w takim razie kilka centymetrów niżej znajduje się żółta wywieszka z napisem „Otwarte".

Wzruszyłem ramionami i lekko pchnąłem drzwi, co uruchomiło piskliwy dzwonek. Dzięki temu pracownicy małej, przydrożnej stacji benzynowej właśnie dowiedzieli się o moim przybyciu. Niestety nie mogli nawet podejrzewać, kogo za sobą przyprowadziłem.

Kiedy drzwi się zatrzasnęły, przestawiłem wywieszkę na opcję „Zamknięte" i przez chwilę przyglądałem się swojemu odbiciu utworzonemu na szklanej powierzchni drzwi. Stwierdziłem, że przez ten cały śnieg moja twarz wygląda jeszcze bardziej blado niż zwykle. Mimo wszystko niemal niezauważalnie uśmiechnąłem się do siebie, starając się ich wypatrzeć. Nie dostrzegłem nikogo, lecz dobrze wiedziałem, że to tylko kwestia czasu.

Zacząłem rozglądać się po wnętrzu stacji, powoli przekręcając głowę. Wszystko wyglądało tak, jak powinno albo chociaż sprawiało takie wrażenie. Dwie plotkujące kasjerki na wprost ode mnie, jeden starszy ochroniarz przy oknie i pełno półek zapchanych produktami o sto procent droższymi niż sugerowana cena detaliczna.

„Sugerowana cena detaliczna"? Gdybym miał zakładać punkową kapelę, właśnie tak bym ją nazwał. W dzisiejszych czasach brzmi to jak jeden z ostatnich synonimów walki z systemem.

Podszedłem do kasy i z przyzwyczajenia ustawiłem się po stronie ładniejszej kasjerki. Ta uniosła wzrok, a kilka milisekund później dodała do tego uśmiech ćwiczony na corocznych kursach obsługi klienta.

– Nie tankował pan? – spytała, jednocześnie podtrzymując swój sztuczny uśmiech. Musiałem przyznać, że naprawdę nie próżnują na tych kursach.

– Mam pełny bak – skłamałem. – Poproszę tylko dwa hot dogi.

Nie było sensu wspominać, że za kilka minut zostanę na tej stacji niemal całkowicie sam i zatankuję całkowicie... za darmo. Dwa przepłacone hot dogi wydały się nagle całkiem niezłą inwestycją.

Kasjerka z wciąż szerokim uśmiechem przystąpiła do robienia fastfoodowego przysmaku, a ja co jakiś czas zerkałem na okno po prawej stronie. Niestety. Ani śladu nieproszonych gości.

Po chwili z powrotem spojrzałem na kasjerkę. Cholera. Naprawdę była niezła. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy jej nie poderwać, lecz momentalnie oprzytomniałem. Przecież za maksymalnie dziesięć minut ta dziewczyna będzie podczas najszybszego sprintu swojego życia. W dodatku nie tylko ona. Kasjerka numer 2 i ochroniarz będą w tym samym stanie. Oczywiście jeśli ochroniarz przeżyje.

Krew słodko-kwaśna [one shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz