Rozdział 26: Olivia

2.3K 336 5
                                    

- Proszę za mną, panie Vanderbilt – odparłam łagodnie, kierując go do sali konferencyjnej.

Idąc holem, zastanawiałam się, dlaczego Chuck się spóźnia. To było do niego niepodobne. Próbowałam się do niego dodzwonić, z marnym skutkiem. Zaczęłam się niepokoić, ale musiałam opanować nerwy. Robert Vanderbilt był ważną osobą i wszystko wskazywało na to, że podjął już decyzję i połączy siły z Butlerami.

Chciałam zaproponować coś do picia – wodę, kawę, ale znienacka pojawiła się Kate. Wyręczyła mnie i subtelnie zasugerowała, bym dotrzymała mu towarzystwa. Zajęłam więc miejsce przy dużym, prostokątnym stole, naprzeciw eleganckiego pana Vanderbilta. W przeciwieństwie do swojej córki, nie było w nim ani krzty wyniosłości. Sprawiał za to wrażenie ciepłego człowieka o dobrym sercu. Uśmiech nie schodził z jego promiennej twarzy.

- Panno Garner...Jako, że Chucka jeszcze nie ma...chętnie wysłucham pani sugestii na temat działania fundacji.

- Moich sugestii? - Zaśmiałam się. Nie sądziłam, by moja opinia mogła coś znaczyć.

- Tak. Słyszałem o pani dużo dobrego. Poza tym zawsze interesuje mnie zdanie moich pracowników. Bardzo lubiłem Gilberta Butlera. Był fantastycznym człowiekiem. W wielu kwestiach się zgadzaliśmy, między innymi obaj przekładaliśmy ludzi nad interesy.

- Myślę, że Chuck jest podobny do swojego wuja...

- To prawda. Chuck ma więcej wspólnych cech z Gilbertem niż jego syn Anthony...Lubię Tony'ego, ale zdecydowanie lepiej mi się pracuje z Chuckiem, więcej nas łączy. Zamierzamy zrobić wiele dobrego; nie tylko dla tego miasta.

Mężczyzna wypowiadał się o Chucku tak dobrze, że zrobiło mi się ciepło na sercu.

- Panie Vanderbilt...Jeśli mogłabym coś zasugerować, to wprowadziłabym zmiany na stronie fundacji. Jeśli mam być szczera, to wszystko jest tak przeraźliwie sterylne, jakby to była strona korporacji...

Uśmiechnął się szeroko.

- Cenna uwaga. Dziękuję – zamieszał kawę.

Z korytarza dobiegł głos Chucka.

- Przepraszam za spóźnienie – wparował do sali.

- Nic się nie stało – odparł Vanderbilt. - Panna Garner dotrzymała mi towarzystwa. W międzyczasie zdążyliśmy omówić kilka spraw związanych z fundacją.

Chuck odsunął krzesło i usiadł obok mnie.

- Naprawdę? - przesunął na mnie wzrok.

- Zaproponowałam zmiany na naszej stronie.

- Jakie?

- Trzeba zmienić...wszystko – obwieściłam odważnie. - Charakter strony w ogóle nie pasuje do tego miejsca.

- Zajmiemy się tym.

Na twarzy Venderbilta znowu wykwitł szczery uśmiech.

- Twoja asystentka jest świetna.

- Na pewno mają panowie do omówienia sporo spraw – wstałam. - Nie przeszkadzam – podążyłam ku wyjściu na hol.

Ruszyłam do swojego gabinetu. Mijając recepcję przywitałam się z Vivian, która nie mogła odmówić sobie wizyty w fundacji. Zajęta konwersacją z Kate, na szczęście, nie skupiła na mnie większej uwagi.

Ale chyba ucieszyłam się za wcześnie. Przerzucałam papiery w opasłej teczce, gdy za szybą ujrzałam Vivian. Z gracją ruszyła w moją stronę.

- Mogę ci zająć chwilę?

- Znajdę...chwilę.

Rozsiadła się w fotelu po drugiej stronie biurka.

- Nie musisz się obawiać...

Ściągnęłam brwi.

- Nie wiem o czym mówisz.

- Nie musisz obawiać się mojej osoby. Nie jestem twoją konkurencją...- rzuciła. Oczy wyszły mi z orbit. - O względy Chucka – dodała szybko.

Byłam skonsternowana i jednocześnie zadowolona, bo to znaczyło, że Chuck jej o mnie...o nas powiedział.

- Wiem – nie rozwlekałam tematu.

- Ale na twoim miejscu zachowałabym ostrożność. Nie angażuj się za szybko.

Wow...Tego się nie spodziewałam.

- Nie potrzebuję twoich rad – odparłam chłodno.

- Rozumiem...Wiem, jak to brzmi...Ale Chuck ma skomplikowaną...przeszłość. Po prostu miej na uwadze to, co powiedziałam. Trzymam za was kciuki...i mam nadzieję, że się mylę...

Zesztywniałam. Jej ton był inny niż zwykle, szczery. Ale nie mogłam dać się zwariować...Vivian miała z Chuckiem romans, a jej wcześniejsze zachowanie wskazywało, że wciąż jej na nim zależy.

- Vivian...Nie martw się o mnie. Jestem dorosła. Zawsze podejmuję przemyślane decyzje.

Kiwnęła głową.

- Dobrze. Cieszę się, że będziemy współpracować...- zmieniła wątek.

Cóż. Nie podzielałam jej entuzjazmu. I nawet nie chodziło o zazdrość. Coś mnie od niej odpychało.

Opuszczając mój gabinet, w progu, wpadła na Chucka. Podniosłam wzrok znad dokumentów.

- Vivian...

- Rozmawiałam z Olivią...o sprawach zawodowych – spojrzała na mnie. - Nie zawracam głowy. Miłego popołudnia.

Chuck nie krył zdumienia.

- O sprawach zawodowych? - wyszeptał, choć Vivian zdążyła już wyjść.

- Tak – skłamałam.

- Widziałaś może taką grubą, granatową teczkę?

Może gdyby nie zapatrzył się w moje oczy, zauważyłby, że leży na moim biurku, na widoku.

- Tę? - zaśmiałam się.

- Tak...- ujął dokumenty w dłoń. - Pójdziemy potem do kina?

- Pewnie...

Zapanowała cisza. Usłyszałam, jak nabiera powietrza do płuc, jak gdyby szykował się do poważnej rozmowy.

- Co powiesz na coś bardziej romantycznego...w weekend?

- Coś bardziej romantycznego? Co na przykład? - Lustrowałam go wzrokiem.

Na samą myśl o czymś bardziej romantycznym, miękły mi kolana. Ale byłam twarda. Cholera...Nie byłam. Udawałam.

- Może wyjedziemy razem za miasto? Albo wpadniesz do mnie...Ugotuję coś...będzie cudownie – oznajmił niskim tonem.

- Gotujesz?

- Yyy...do weekendu się nauczę...Chyba, że wolisz wypad za miasto, znam parę bardzo romantycznych miejsc.

- Wpadnę do ciebie.


You Only Live OnceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz