Jersey, 7 czerwca 1985
Opuszczam budynek uniwersytetu po raz ostatni w tym roku akademickim. Gapię się na kawałek makulatury, który dostałam w ramach potwierdzenia, że pierwszy z czterech etapów moich studiów został zakończony.
Nie czuję przy tym nic szczególnego. Tylko ulgę, że na kilka miesięcy wraca do mnie dużo więcej wolnego czasu. Nie ma przy tym żadnej satysfakcji, że udało mi się przeżyć cały rok i zdać z całkiem przyzwoitym wynikiem albo w ogóle jakiejkolwiek przesadnej radości. Po prostu myśl, że mam święty spokój.
Zazwyczaj po skończonym roku szkolnym szłam gdzieś z moimi przyjaciółkami albo od razu wracałam do domu. Niestety oba te scenariusze są średnio możliwe, szczególnie że Steph zaproponowała mi parę dni temu małe świętowanie. Nie mam na nie zbytniej ochoty, szczególnie że będę siedzieć w jednym miejscu z Sabo, ale chociaż dowiedziałam się o tym w porę i Jonowi udało się jakoś zagospodarować swój czas tak, żeby posiedzieć ze mną i zmniejszyć niezręczność tego spotkania. Będę czuła się spokojniej i ewentualnie będę mogła spędzić z moim chłopakiem resztę dnia, jeśli to dobrze ugramy. Dzisiaj mam zwyczajnie taki dzień, że mam ochotę na rozmowę tylko z paroma przedstawicielami mojego gatunku. I to niekoniecznie zbyt długą.
- Gdzie jest Jon? - zagaduje mnie Steph - Dave właśnie przyjechał - wskazuje na auto, które zaparkowało niedaleko nas. Szczerze mówiąc, niekoniecznie chciałabym widzieć dzisiaj tego rzęcha.
- Nie wiem - wzruszam ramionami - Powinien zaraz być - dorzucam i wbijam wzrok w podłogę. Mam nadzieję że to dobitny znak, że nie do końca chcę kontynuować tę rozmowę.
Nie wiem, czym spowodowane jest moje przesadne zachowanie. Najwidoczniej przeszarżowałam swoje limity kontaktu z innymi. Minęło już trochę czasu, od kiedy czuję coś takiego, bo na przestrzeni ostatnich niecałych dwóch lat udało mi się trochę bardziej polubić ludzi ogółem, jednak wciąż potrzebuję czasu w samotności. Albo z naprawdę minimalną liczbą osób, a do tej grupy definitywnie nie zalicza się Sabo, z którym mam spędzić następne kilka godzin.
- To ja poczekam w aucie - stwierdza szybko i kątem oka widzę, jak niemal biegnie do auta Dave'a, do którego po chwili wsiada. W sumie jestem jej trochę za to wdzięczna bo dzięki temu mogę się na chwilę wyłączyć i przestać myśleć o wszystkim wokół. Po prostu patrzę na przejeżdżające samochody, głównie szczęśliwych studentów, chcących opić zdany rok.
Jednak chwilę później na parkingu pojawia się również Nissan Jona. Uśmiecham się lekko na ten widok, bo to jedna z niewielu osób, z którą jestem w stanie spędzać czas, nawet jeśli moje baterie społeczne są rozładowane. Wchodzę do jego auta, a on momentalnie nachyla się, żeby pocałować mnie w policzek.
- Cześć - szczerzy się w moim kierunku, na co ja odpowiadam nieco mniej energicznie. Chyba momentalnie to zauważa, bo kąciki jego ust opadają - Hej, coś się stało?
- W zasadzie, to nawet nie - odpowiadam szczerze. Wiem, że Jon chociaż stara się mnie zrozumieć - Po prostu nie wiem, czy chcę tam jechać - wyznaję.
- Nie dasz rady się wymigać? Mogę cię zawieźć do domu i coś wymyślić - dodaje, kiedy wrzuca wsteczny. Po chwili podgłaśnia radio, a ja dopiero wtedy słyszę Sussudio Phila Collinsa. Uwielbiam głos perkusisty Genesis i jestem szczerze zakochana w jego solowych piosenkach. Nawet pomimo tego, że za każdym razem są praktycznie wszędzie.
Dopiero po kilku sekundach zdaję sobie sprawę z tego, że Jon zadał mi pytanie i podrzucił propozycję, na którą powinnam odpowiedzieć.
- Problem jest taki, że Steph powiedziała mi to jakoś w zeszłym tygodniu, dopiero parę dni temu dowiedziałam się, że będzie tam Sabo. I od tamtej pory średnio mi się chce - mówię w końcu z dobitną szczerością.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfiction[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...