Rozdział XIX

26 4 0
                                    

Incydent spod kamienicy nie mógł zostać bez odzewu partii. Zamiast jednak nasłać na Aloisa milicjantów wysłużyła się ogólnodostępnymi mediami.

Skrupulatnie zapełniono całą stronę gazety relacją z "brutalnej bijatyki", która skończyła się ponoć trafieniem dwójki obrońców prawa do szpitala. Nikt nie wspominał czy z powodu odcisków na stopach, czy krwotoku wewnętrznego nieznanego pochodzenia. Za to dziennikarz pisał rozlegle, o tym jak liczni świadkowie byli przerażeni niesubordynacją niejakiego Aloisa K., który od dawna przejawiał skłonności do agresywnych zachowań. Nie wykluczał jednak, że nasiliły się za sprawą zwierzęcej choroby, która do niedawna zbierała żniwo wśród obywateli Republiki. Nie napisał słowem o udziale innych osób.

Alois zmrużył oczy, przyglądając się fotografii wyciętej z jakiejś dawno wydanej gazety. U części chorych pojawiały się plamy sierści na szyi, ale to nie było priorytetem zestawienia, jakiego dokonał redaktor. Ostatecznie każdy z pięciu martwych mężczyzn i jedna kobieta mieli wyraźnie zaostrzone kły.

Alois mimowolnie przejechał językiem po zgryzie. Po ingerencji milicjantów kły wydłużyły się, ale jeszcze nie tak bardzo jak na zdjęciach. Wprawdzie nic nie świadczyło o tym, żeby finalnie nie miały być jeszcze większe, co akurat nie podnosiło Aloisa na duchu. Przynajmniej Kershaw nie był na etapie, przy której większość chorych uśmiercano.

Odrzucił gazetę na stosik z informacjami o przypadłościach żołnierzy, którzy zapadli na zwierzęcą chorobę, po czym podniósł się ostrożnie z łóżka.

Alois obudził się dopiero popołudniu, a nadal czuł senność. Pani Deve musiała spełnić prośbę Luigiego. Może nie powinien udać śpiącego i bez gadania wypić tą herbatę, którą mu dała po zakończeniu rozmowy z mechanikiem?

Kiedy listonosz zaczął się dobijać do drzwi, każde uderzenie rozbrzmiewało w głowie Aloisa spotęgowane działaniem środka nasennego. Opuchnięty nos i obtłuczona twarz miały w tym swój niezaprzeczalny udział. Ledwie zdążył spojrzeć w stronę wyjścia z gabinetu (do którego dostanie się też stanowiło nie lada wyczyn), kiedy usłyszał, jak drzwi wejściowe otwierają się.

Luigi uprzejmie odprawił kuriera, nie dając odpowiedzi na żadne pytanie odnośnie Aloisa. Robił to nieprawdopodobnie swobodnie. Zapewne listonosz nadal stał przed zamkniętymi drzwiami i próbował odsunąć od siebie zdumienie tak jednoznacznym spławieniem.

Alois zakradł się w stronę drzwi, choć przecież od mechanika dzieliło go całe piętro. Nie miał jednak w pobliżu rękawiczek, aby zasłonić pazury ani szalika, aby odwrócić uwagę od zębów. Zresztą: kto normalny chodził po domu w szaliku?

Doszedł do wniosku, że więcej tracił, powstrzymując przed zadaniem pytań niż zdradzając swój beznadziejny stan. Niemniej przy licznych siniakach, które nabył w akcie irracjonalnego heroizmu, każdy krok stawał się niesłychanie skomplikowaną operacją przypłacaną bólem.

Alois krzyknął krótko, gdy poślizgnął się na stopniu. Bliska obecność poręczy i ścian była jedynym, co uchroniło go przed upadkiem.

– Kurcze... Pani Deve to miała rację do tych schodów – powiedział w ramach powitania Luigi, gdy wychodził z jadalni. Nakreślił ostrą stromiznę ręką, tłumacząc: – Nic, jak tylko wybić sobie zęby.

Mechanik zatrzymał się w pół kroku, a kiedy jego wzrok padł na pazury Kershawa. Alois czym prędzej puścił poręcz, aby schować rękę. To była jednak pochopna decyzja, bo w dalszym ciągu potrzebował jakiegoś podparcia.

– Dojdziesz do pokoju, czy cię zanieść? – spytał Luigi, gdy Alois omal nie zleciał ze schodów. Znowu.

W porę zdążył złapać krawędź boazerii, a potem wspierając na niej zejść.

Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz