i don't want to play this part part, but i do

547 28 10
                                    

Postanowienie o asertywności wyleciało z piskiem za okno, tak szybko, jak się pojawiło, gdy Dustin popatrzył na Steve'a swoimi wielkimi błagalnymi oczami, przekonując go do opróżnienia lodówki i wsadzenia do niej martwego ciała demo-psa.

–Naprawdę musimy je wkładać?– zapytał brunet, chcąc upewnić się nad ostateczną decyzją, choć już doskonale znał odpowiedź. Dustin nie bez powodu szukał przez dziesięć minut idealnego koca, w który oplótł truchło, aby teraz zmienić zdanie.

–Tak, Steve! To odkrycie naukowe, nie możemy go zakopać, jak zwierzę uderzone samochodem, okej? To nie jest pies.

–Aaa więc, jak chcesz się mądrzyć to nagle nie jest pies, ale od paru godzin poprawiasz wszystkich, żeby nazywali to demo-psami.– Gdyby Steve nie trzymał potwora niczym pannę młodą z chęcią skrzyżowałby ręce na piersi.

–Nie łap mnie za słowa. Po prostu go tu wsadź.

–Dobra, ale to ty będziesz się tłumaczyć Pani Byers.– Gwałtownie wepchnął stworzenie do lodówki, przy okazji znów obijając swoje ramię. –Łap drzwi!

Oboje zamknęli je z hukiem. Jak na średnich rozmiarów kreaturę był dość ciężki, więc Steve oddychał nierówno, starając się uspokoić serce, które zareagowało na bycie przez chwilę przytrzaśniętym pomiędzy ciałem potwora, a lodówką.

Chłopiec popatrzył na niego zadowolony. Ogniki w jego oczach szalały wesoło, utrudniając Harringtonowi prychnięcie i odwrócenie się na pięcie, przy okazji mamrocząc pod nosem, jak marnuje jego czas. Steve położył dłoń na głowie Dustina, na której wciąż znajdowała się czapka z daszkiem. Na chwilę wstrzymał oddech, gotowy przeprosić za nagły kontakt, lecz Henderson nie odskoczył na bok, jedynie zachichotał pod nosem.

***

Okazało się że godziny pracy Steve'a, jako niani sięgały godzin wieczornych, gdyż znów został zmuszony do sprawowania opieki nad czwórką gimnazjalistów, którzy mieli w głębokim poważaniu jego słowa. Aczkolwiek patrząc na to realistycznie, nie miał nic innego do roboty. Wędrówka z El i Hopperem z powrotem do laboratorium, aby zamknąć przejście była bezcelowa. Wciąż roiło się tam od czworonożnych bestii, które nie pogardziłyby nastoletnim mięsem. I nie zagrzałby miejsca wśród Willa, Joyce, Jonathana i Nancy. Dziewczyna swoją drogą czuła się nieco winna, w jaki sposób zakończyła związek i zaproponowała towarzyszeniu mu w opiece.

–Może i jestem beznadziejnym chłopakiem, ale całkiem niezła ze mnie niańka.– Steve zaśmiał się bez humoru, szukając ostatnich przyrządów, pozwalających przeistoczyć chatkę Hoppera w gigantyczną saunę.

–Nie chcę zostawiać Mike'a– Nancy omijała wzrok Steve'a za wszelką cenę, choć już dawno straciła zainteresowanie kupą złomu, którą przeszukiwali.

–Nikt nikogo nie zostawia. Poza tym, powinnaś pojechać z Jonathanem.

–Steve– Dziewczyna podniosła głowę, aby mu się lepiej przyjrzeć. Zobaczyć czy na jego twarzy kryje się jakakolwiek oznaka pogardy, ironii czy wyrzutu.

–W porządku, Nancy.– Uraczył ją półuśmiechem, zachęcającym do podjęcia decyzji.–Idź.

Wheeler przez chwilę wpatrywała się w niego, po czym przytaknęła. Steve'owi wydawało się, że przekonując ją do odejścia od jego boku, dał jej nieme pozwolenie na bycie z Jonathanem. Swego rodzaju błogosławieństwo, pozwalające jej ruszyć dalej. Nancy w zupełności go nie potrzebowała, ale chłopak nie chciał pozostawiać po sobie gorzkiego smaku w jej ustach. Nie chciał, aby przez kolejne kilka lat spoglądała na niego z tym samym poczuciem winy, jak teraz. Oboje popełnili błąd. Bywa.

I bet you think about me {Steddie} PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz