Siedziałam w salonie czekając na niego i dzieci z obiadem. Słońce świeciło mocno, ale przyjemnie. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł mój ukochany cały brudny i mokry. Za nim weszły najkochańsze istoty na świecie, nasze dzieci Charlie, Davi i Sara.
- Byliśmy na plaży z tatą - powiedział Charlie i przytulił się do mnie.
- Widzę - rzekłam i spojrzałam na wszystkich mokrych i brudnych od piasku.
- Lećcie do łazienki, zostawcie ubrania w wannie i przebierzcie się w suche - dodałam i dzieciaki poleciały na górę.
- Hej kochanie - rzekł i pocałował mnie w czoło.
Uwielbiałam jego dotyk, głos, zapach i wszystko. Nie wiem co bym teraz zrobiła, gdybym wtedy mu nie wierzyła. Zmienił moje życie na lepsze. Pomógł mi. Minął niecały rok od śmierci mojej drugiej ukochanej osoby i właśnie wtedy znów spadł mi z nieba. Ale wierzę, że ona patrzy na mnie z góry. Spojrzałam na narzeczonego.
- Coś nie tak? - spytał uśmiechając się lekko.
- Jestem po prostu szczęśliwa - powiedziałam odwzajemniając uśmiech.
Podszedł do mnie i przytulił mnie.
- Ja też, najbardziej na świecie - powiedział.
A pomyśleć, że zaczęło się od zgubionego portfela...