Rozdział XXVII

322 18 3
                                    

Hayley


Wszystko działo się jak we mgle. Leżałam w nicości, nie czując już ani bólu, ani rozpaczy. Nie było nic, poza ciemnością. W końcu jednak dotarły do mnie czyjeś głosy. Były tak niewyraźne, że nie byłam w stanie zrozumieć słów. Po chwili ktoś dźwignął mnie i zaczął nieść, a potem znów wszystko zniknęło. Czułam jedynie delikatne kołysanie. Ten spokojny ruch zapewnił mnie o bezpieczeństwie. Mogłam zasnąć, nie bojąc się, że zaraz znów trzeba będzie walczyć, próbować uciekać. Sen był długi i koszmarny. Wiłam się w nim, dysząc ciężko, jak uwięzione zwierzę. Nie pamiętam, co mnie w nim przeraziło. Przerażenie odeszło dopiero wtedy, gdy poczułam dotkliwe ukłucie. Zła mara odeszła, zostawiając mnie samej sobie.

***

Długi sen w końcu odszedł do swojej krainy, zostawiając po sobie jedynie bolesną pustkę. Dobrą chwilę walczyłam ze światłem, które raziło mnie w oczy i przebijało jasnymi igłami moje ciężkie powieki. Zdrętwiałe, suche wargi wołały bezgłośnie o wodę. Ktoś, kto był przy mnie, odczytał prośbę i podał mi picie, po czym czułym gestem pogłaskał po policzku.

- Gdzie jestem?- spytałam ochrypłym półszeptem.

- Jesteś w domu watahy. Spokojnie, słońce, jesteś bezpieczna.- usłyszałam w odpowiedzi. Ciepły, kobiecy głos należał do Amelii. Poznałabym go na końcu świata.

Otworzyłam wreszcie oczy i powoli rozejrzałam się po pomieszczeniu.

- Gdzie jest Steven?- padło. Twarz Amelii była zmęczona i wyrażała ogromną troskę i współczucie. Jej milczenie było dla mnie niedobrą odpowiedzią.

- Powinnaś może coś zjeść. Jesteś bardzo osłabiona.- powiedziała niepewnie Amelia. Jedzenie! Jak mogłam teraz myśleć o czymś tak przyziemnym jak jedzenie? Nie obchodziło mnie, jak się tu znalazłam i jak długo spałam. Musiałam koniecznie zobaczyć Stevena.

- Nie wstawaj!- skarciła mnie, kiedy zaczęłam gramolić się z łóżka. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem.

- Chcę zobaczyć Stevena. Pozwól mi, proszę.- zawodziłam, lecz i tym razem odpowiedziało mi milczenie. Nagle jednak drzwi się otworzyły, a do pokoju wszedł Oscar wraz z uczepioną jego ramienia Laurą.

- Obudziłaś się!- zakrzyknęła radośnie, chcąc od razu zasypać mnie pocałunkami, ale została skutecznie powstrzymana.- Jak się czujesz, kochana?

Jak miałam się czuć?

- Porozmawiamy później.- wymamrotałam. Laura i Amelia wpatrywały się we mnie ze zmartwieniem, zastanawiając się zapewne, jak mogą mnie wesprzeć. Targało mną tyle uczuć, ich nadmiar i nieład sprawiał, że gubiłam się. Wciąż byłam skołowana, jakbym wciąż jedną nogą tkwiła w innej rzeczywistości. Obrazy z tego, co się wydarzyło, wracały do mnie co chwilę w zatrważającym tempie. Ale ja jeszcze nie myślałam o tym, by zmierzyć się z traumą. W tej chwili była zaledwie wiszącą, czarną chmurą, która była niczym w porównaniu do tumanu strachu i obaw, związanych z tym, który był dla mnie ważniejszy niż wszystko inne.

Mimo wyraźnych próśb i nakazów wstałam z łóżka i chwiejnie ruszyłam do drzwi.

- Luno... To znaczy, Hayley, proszę. Ross kazał trzymać się na razie z daleka od Alfy.- wtrącił Oscar.

- Pieprzę to, co kazał Ross!- odparłam oschle. Mój ton widocznie zdziwił wszystkich, bo nikt już nie próbował mnie zatrzymać. Wiedzieli, że ja i tak zrobię, co postanowiłam. Jedynie Laura zaproponowała, że pójdzie ze mną, bym mogła się na niej oprzeć, ale odmówiłam.

Księżycowa Dama 🌒🌗🌒 || Część 1 || ZAKOŃCZONA ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz