Był piątkowy wieczór. Spędzałam go tak jak zawsze siedząc ze swoim najlepszym przyjacielem Calvinem u niego w salonie. Prowadziliśmy właśnie rozmowę na videochacie z jego dziewczyną Scarlet, która nie dawno wyjechała na uniwersytet w Nowym Jorku. My natomiast postanowiliśmy zostać blisko domów, więc złożyliśmy nasze podania na uczelnie w Waszyngtonie.
Dziewczyna właśnie opowiadała nam jak minął jej pierwszy dzień w nowym mieście, gdy do pomieszczenia wszedł ojczym Calvina.
- Odezwiemy się później kochanie- Powiedział, a ja pomachałam do niej zza jego pleców.
Chłopak zamknął laptop i spojrzał na mężczyznę.
- Hej Ben! – zawołałam. Miał trochę zmartwioną minę. – Coś się stało?
- Nic złego, ale tak – Spojrzał na nas poważnie.- Pamiętacie jak opowiadałem wam o moim synu Luku?
- No pewnie. Co z nim? – Zapytał mój przyjaciel.
-Popadł ostatnio w nie najlepsze towarzystwo, więc razem z jego matką podjęliśmy decyzję o jego przyjeździe tutaj i będzie z wami studiował.
- O super! Znaczy się nie super że narobił sobie kłopotów, ale super że przyjeżdża. Będziemy mogli go oprowadzić . – ucieszyłam się.
-Alice nie do końca rozumiesz. Luke jest... Jakby to powiedzieć dość specyficzny.- Westchnął. – Dodatkowo ma do mnie żal o przeszłość.
- Rozumiem, ale może nie będzie tak źle – Uśmiechnęłam się pocieszająco.
- Może masz rację. Mogę mieć do was prośbę o odebranie go za dwie godziny z lotniska?
- Pewnie. Już się zbieramy. – Powiedział chłopak ruszając w stronę drzwi, po drodze zgarniając kluczyki do samochodu.
- Chodź Ali jedziemy.
- Ok – założyłam szybko buty i ruszyłam wraz z nim do pojazdu.Jazda na lotnisko zajęła nam jakieś półtorej godziny. Wszystko przez korki, dlatego w momencie gdy weszliśmy do budynku usłyszeliśmy komunikat o lądowaniu samolotu, którym leciał syn Bena.
Mimo tak małej ilości czasu udało mi się zorganizować kartkę z napisem „Luke Carter"
Patrzyliśmy jak ludzie mijają bramkę terminala i zmierzają pośpiesznie w stronę wyjścia, gdy nagle coś sobie uświadomiłam.- Calvin, a ty wiesz jak on w ogóle wygląda? – zapytałam rozglądając się.
- Tak, Ben kiedyś pokazywał mi zdjęcie, które wysłała mu jego matka. – na te słowa odetchnęłam z ulgą. Staliśmy tak jeszcze kilka minut. W pewnym momencie mój przyjaciel się odezwał.
- To on – wskazał mi wysokiego blondyna ubranego całego na czarno. Jego ręce były pokryte tatuażami. Podszedł do nas i popatrzył na nas z pogardą i prychnął.
- Widzę, że ojcu nie chciało się nawet dupy na lotnisko ruszyć tylko wysłał orszak powitalny. – zakpił, po czym spojrzał na kartkę trzymaną przeze mnie w rękach. Szybko wrzuciłam ją do torebki i wyciągnęłam w jego stronę rękę.
- Cześć, jestem Alice. Ty pewnie jesteś Luke. – uśmiechnęłam się do niego ale niestety tego nie odwzajemnił. Spojrzał na moją dłoń i minął mnie jakbym była powietrzem.
Gdy był już kilka kroków przed nami szepnęłam do przyjaciela.
- Co ten Ben opowiada. Jest bardzo sympatyczny. – W moim głosie można było usłyszeć nutkę sarkazmu. Chłopak pokręcił rozbawiony głową i ruszyliśmy za jego przyrodnim bratem w stronę samochodu.
Cała droga powrotna minęła nam w ciszy , przerywanej tylko wojną o stacje radiową pomiędzy mną, a najsympatyczniejszym człowiekiem jaki stąpał po tej ziemi. Calvin pozwolił mi prowadzić , a pan wiecznie obrażony postanowił usadowić swój tyłek na miejscu pasażera z przodu. Tak więc co ustawiłam radio na swoją ulubioną stacje, on musiał ją zmienić na jakieś łubudu. W końcu z westchnieniem wyłączyłam urządzenie.Gdy dojechaliśmy na miejsce blondyn wysiadł pierwszy trzaskając głośno drzwiami, a potem klapą bagażnika podczas wyciągania z niego walizki. Wziął swój bagaż do ręki i ruszył w kierunku domu zaciskając usta w wąską linię. Przed przekroczeniem progu spojrzał jeszcze na dom od zewnątrz. Wyglądał na... wkurzonego?
Po przekroczeniu progu przywitała go rozradowana Isabella, czyli matka Calvina.
- Luke! Jak miło cię wreszcie poznać – zawołała. – kolacja jest już gotowa, pewnie jesteś głodny. Alice mam nadzieje, że zjesz z nami – drugą część zdania skierowała już bezpośrednio do mnie.
- Jak zawsze Isabell – Uśmiechnęłam się do niej. – Potrzebujesz jakiejś pomocy? – Zapytałam a w tym samym momencie obok mnie przepchnął się młody Carter popychając mnie przy tym barkiem.
Spojrzałam na niego, ale postanowiłam tego nie komentować. Atmosfera w pomieszczeniu była wystarczająco napięta i bez tego. Matka mojego przyjaciela chyba to zauważyła, bo szybko się d nas zwróciła.
- Jakbyście po układali naczynia i sztućce w jadalni na stole byłabym wam bardzo wdzięczna. – uśmiechnęła się i odwróciła do syna Bena. – Jakbyś chciał odłożyć swoje rzeczy to twój pokój jest na górze. Na końcu korytarza po lewej stronie. Łazienka natomiast jest naprzeciwko. Idąc do jadalni zobaczyłam tylko jak chłopak wzrusza ramionami i idzie na piętro. Westchnęłam cicho. Mógłby być dla niej choć trochę milszy. Ona naprawdę się stara.
Po jakiś dziesięciu minutach wszyscy siedzieliśmy przy stole. Nawet pan obrażony zszedł coś zjeść. Aczkolwiek jest tak jakby go tu nie było. Nie odzywa się. Ignoruje wszystkie zadawane mu pytania. Od czasu do czasu rzuca tylko złośliwe spojrzenie albo prycha oburzony.Gdy kolacja dobiegła końca zabrałam się za pomagania Isabell przy sprzątaniu. Pozbierałyśmy naczynia, które teraz podaje mi mokre do wytarcia je ścierką do sucha. Widziałam, że coś ja gryzie, a ponieważ jestem blisko z ich rodziną postanowiłam zapytać.
- Wszystko w porządku?
- Tak... znaczy się. Chciałabym żeby Luke czuł się u nas dobrze – westchnęła.
- Spokojnie, zaaklimatyzuje się. Tylko jak widać potrzebuje na to trochę czasu. – uśmiechnęłam się pocieszająco.
- Mam nadzieję, że masz rację. – odwzajemniła mój uśmiech i wytarła ręce.
Spojrzałam na nią i uświadomiłam sobie, że jest już po dwudziestej drugiej.
- Powinnam się już zbierać. Dziękuję za kolacje. – powiedziałam, uściskałam ją i wyszłam z kuchni.Weszłam do salonu gdzie na kanapie siedział Ben i Calvin oglądając telewizje.
- Będę się zbierać. Trochę się zasiedziałam.
- Poczekaj odwiozę cię.- powiedział mój przyjaciel wstając.
- Nie, nie trzeba. Przejdę się, dobrze mi to zrobi.
- Jesteś pewna?
-Tak, to nie... - Nie dane mi było skończyć bo w zdanie wciął mi się blondyn stając obok mnie.
- Ja ją odwiozę
Spojrzałam na niego zdziwiona, zwłaszcza że stanął blisko mnie. Mam wrażenie, że nawet trochę za blisko.
- Serio nie trzeba, to nie daleko. – wywróciłam oczami.
- I tak muszę jechać na stację po fajki. Przy okazji zorientuję się w okolicy skoro mam tu zostać.
Westchnęłam i ruszyłam do drzwi ,a chłopak za mną biorąc po drodze kluczyki do samochodu ojca.Wyszliśmy na zewnątrz...
CZYTASZ
Heal My Soul
Teen FictionWszystko było normalne... A potem pojawił się ON. Chłopak pełen sprzeczności. ścigany przez demony przeszłości. Co się stanie gdy jego ciemna strona zderzy się z jej empatią i próbą zrozumienia? Czy uda jej się go naprawić? Czy raczej to on pociągni...