Dzielnica Artystów powinna być przemianowana na "Dzielnicę Utraconych Marzeń". Tam bowiem Alois postanowił walczyć do upadłego i to tam zaprowadził Margaret, której zaproszenie było dobrym złego początkiem, choć oczywiście nie z jej winy.
Gdyby Alois pozostawał tym samym mężczyzną, co przed chorobą, pomyślałby, że komendant chciał mieć blisko do urzędu, aby w razie czego wezwać pomoc. Jego przypadłość jednak nie wpływała na iloraz inteligencji (a przynajmniej Alois miał taką nadzieję), aby nie zauważyć szyderstwa, jakie celował w niego Butler.
Patrz na miejsce, gdzie ze mną zadarłeś! Patrz, gdzie zaprowadziła cię twoja buta! Patrz! – krzyczały budynki z oknami, w których odłamki szkła przypominały zaostrzone zęby. Nikt nie musiał go trzymać za szyję jak w ezdeńskiej niewoli, aby patrzeć na tą ruinę. Poszukiwanie komendanta wzrokiem skazywało go na to.
Alois brnął żwawym krokiem chodnikami i drogą wykładaną brukiem. Z każdej szczeliny wyrastały chwasty, które pozostawiały na nogawkach spodni żółte smugi pyłku.
Pomimo ciemności dookoła Alois poruszał się bez problemu. W końcu czerwień wpływała na każdy zmysł. Dzięki czułemu wzrokowi mógł przejść swobodnie przez dzielnicę, nie potykając się. Był jednak zły na siebie, że mimowolnie się skradał. Nie chciał być zwierzyną. Rewolwer wybrzuszający rozpięty płaszcz z boku przypominał mu o tym.
Pani Deve mogła chcieć dla Aloisa jak najlepiej, ale, kiedy dostrzegł z daleka postać Butlera, nie przejawiającego nawet cienia czujności, znowu zapałał żądzą zwodzącą go na drogę zbrodni. Tą, która nakazała mu wyłączyć dyktafon od Luigiego, aby nie uwiecznił jego występku.
Alois wykorzystał swoje niepostrzeżone przybycie, aby przesunąć wzrokiem po okolicy. Ani jednej żywej duszy. Przejeżdżający tramwaj na wiadukcie poruszył wiosennym powietrzem, przecinając głuchą ciszę panującą dzielnicy – nie krótkofalówki milicjantów.
Na pewno nie było nikogo na parterze, który kiedyś zapełniały przybory artystyczne. Za poprzewracanymi regałami nie skrywali się mundurowi w strojach cywilów czy bezdomnych. Alois nie zauważył też nikogo na dachach sąsiednich budynków.
Butler był tak pewny swego, że rzeczywiście przypełzł sam.
Alois przełknął ślinę nerwowo, odwijając szalik z szyi i twarzy. Wyprostował się, a materia w jego ręce drży do wtóru nierównego oddechu. Twarz Kershawa przebiegł krzywy grymas, gdy zakuło go w kręgosłupie, ale tylko na chwilę.
Położył dłoń na rewolwerze przypiętym do paska.
Butler nadal nie zdawał sobie sprawy z jego przybycia, choć stał po drugiej strony ulicy. Skąpany w mroku... Cień poczciwego chłopaka, który chciał tylko zacząć żyć, choćby tyle samo, ile się przed tym wzdragał.
Alois widział komendanta równie wyraźnie jak zmiennego, którego zastrzelił zeszłego lata. Wystarczyłoby, aby tylko uniósł broń...
Nikomu w ten sposób nie pomożesz – przypomniała mu myśl głosem pani Deve.
Nie pomogę, ale się zemszczę – zgodził się,poprawiając klapę marynarki. – Ale zanim go zabiję, nie zaszkodzi się przekonać, co ma do powiedzenia.
Czerwień w ręce Aloisa zadrżała trwożnie, mając czelność podzielać panikę tej niewinnej cząstki, która nigdy nie dopuściłaby się morderstwa. Magia, która po części zaprowadziła go w to miejsce!
Kershaw tupnął obcasem w ziemię.
Butler obrócił gwałtownie głową w stronę dźwięku, ale nie mógł odnaleźć Aloisa wzrokiem. Za to nie umknęło mu, gdy Kershaw wyłonił się z ciemności spowijających zdemolowany sklepik za jego plecami. Komendant cisnął niedopałkiem w ziemię i przydeptał czubkiem buta, wypuszczając ostatni obłoczek gryzącego dymu ku czarnemu niebu.
CZYTASZ
Seria Noruk: Dziecię Nieba cz.II
FantasiaTrzecia część z serii Noruk *** Południe po jednej stronie Rzeki. Północ po drugiej. To, co łączy ludzi, to granica, na którą spoglądają, gdy szukają winnych swoich nieszczęść. Bo przecież wszystko to wina zmiennych... Prawda, Republiko? *** Ambicje...