;rozdział drugi;

420 38 10
                                    

Wraz z odpływającą czernią, pulsujący ból głowy powracał coraz intensywniej z każdą chwilą, zmuszając, bym podniósł ociężałe powieki, stękając lekko na ten niewielki wyczyn. Czerń jednak nie zniknęła, a pojaśniała odrobinę, kiedy otaczający chłód przesiąkł do moich kości i poruszyłem się powoli, badając najbliższe elementy, które mogłem jeszcze poczuć, czy zobaczyć.

Pręty. Zimno. Szarość. Ciemność. Zaduch.

Nagle do mnie dotarło, gdzie się znajdowałem. A przynajmniej częściowo mogłem poczuć pod palcami metal niewielkiej celi, w której nawet nie mogłem się wyprostować, tak, jakby pierwotnie służyła do przechowywania drobiu, a nie żywych ludzi. Poczułem przerażenie, a moje dłonie zaczęły drżeć, kiedy nagle zrozumiałem.

Zostałem porwany, bo to definitywnie nie wyglądało, jak sterylny szpital.

Ale po co? Dlaczego? Ostatnie co pamiętam, to Yeosanga... kiedy wracałem od babci... od mojej resztki rodziny, która przeżyła... z nim w aucie, a wyświetlacz błyszczała późno nocna godzina... Pamiętam wypadek jak przez mgłę. Jak czarny stwór potrącił samochód, wgniatając połowę maski, biegnąc dalej w las, tak, jakby nic się nie przydarzyło. Jakby cały metal był jedynie muśnięciem wiatru... Nie mógł być to jeleń ani wilk... prawda? Zwierze zmarłoby od takiego uderzenia. Jechaliśmy przynajmniej sześćdziesiąt mil...

-Wooyoung? - Wzdrygnąłem się na szept, rozglądając się prawie panicznie wokół, choć głos wydawał mi się znajomy. I rozglądałem się panicznie, starając się dostrzec cokolwiek więcej, niżeli pręty dookoła mnie, jednak graniczyło to z cudem - Uspokój się, Wooyoung. To tylko ja, spokojnie. Jesteś ranny?

-Yeo? - Miałem ochotę płakać, ciesząc się, że w ogóle żyje, ponieważ pamiętałem strach, kiedy nie widziałem go obok siebie tuż po wypadku... reszta, reszta tych zamazanych wspomnień, była zapewne czystym wyobrażeniem, niczym więcej, niż imaginacja mojej uszkodzonej głowy - Nie... znaczy chyba, nie. Chyba jestem w porządku.

Usłyszałem, jak wzdycha z ulgą, choć dalej nie mogłem go zobaczyć.

-Cieszę się, że jesteś cały - Jego głos był wyraźnie słaby, ale stabilny i spokojny, pomimo sytuacji. Zawsze taki był... zawsze, choć działo się najgorsze.

-Gdzie jesteśmy? - Spytałem niemal odruchowo, nie będąc do końca pewnym, czy chcę wiedzieć.

-Nie jestem pewien. Nie martw się, wyciągnę nas stąd, będzie dobrze - Po raz pierwszy w swoim życiu, nie wierzyłem w jego słodkie pocieszenia.

-Chciałbym w to wierzyć... - Mruknąłem, lekko masując boleśnie suche gardło, zmęczony, choć dopiero się obudziłem - Wiesz, w co uderzyliśmy? - Spytałem, wciąż na ślepo starając się go odnaleźć, ale nawet jego głos odbijał się echem po zimnym pomieszczeniu.

Zdziwiła mnie jednak cisza, gdy zawahał się w odpowiedzi. A może był ranny? Nie spytałem...

-To... - Nie skoczył jednak, gdy coś zaskrzypiało nieznośnie, a ostry błysk rażącego światła, zmusił mnie do zamknięcia oczu. Jęknąłem, zakrywając twarz dłońmi, słysząc stukot, kiedy ktoś wszedł do pomieszczenia.

-Co my tu mamy... - Nie znałem głosu, lecz był niski i zdecydowanie męski, lecz kiedy w końcu byłem ponownie w stanie otworzyć oczy, widziałem jedynie część jego łydki.

Odskoczyłem od krat, zdając sobie sprawę, jak blisko się nich znajduje, a jego śmiech... cóż, może bardziej, rechot, rozszedł się echem wszystkich, czterech, ceglanych ścianach. 

-Człowiek był przy nim, gdy zatrzymaliśmy samochód, Szefie - Zmarszczyłem brwi na brzmienie innego głosu, rozglądając się wokół w poszukiwaniu jego źródła, jednakże nie odnalazłem nic... dopóki moje oczy nie zatrzymały się na Yeosangu.

Monster under my bed // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz