Zawsze budziłem się o tej samej godzinie. Nawet w weekendy. Myłem się, chwilę rozciągałem i szedłem jeść śniadanie. Jedzenie było dla mnie czynnością szczególną, a zarazem najzwyczajniejszą w świecie. Celebrowałem każdy posiłek i za każdy byłem wdzięczny. Rodzice nauczyli mnie tego w dzieciństwie. Dobre życie składa się z trzech posiłków dziennie spędzonych z osobami, które kochasz. Reszta to tylko szczegóły. Wierzyłem w to jedząc rankami samotnie śniadanie, gdyż mama była zapracowana, a tata spał do dziewiątej. Stolik stał przy oknie. Mały i kwadratowy, mógł pomieścić dokładnie trzy osoby, ale ostatecznie siedziałem tam tylko ja, zwrócony prawym ramieniem do ściany. Kwiecista firanka łaskotała mnie w ucho, gdy poruszałem głową, żeby spojrzeć za szybę. Zwykle ulica była pusta. Szczególnie zimą. Tylko z rzadka ktoś przechodził, wyprowadzając psa na spacer lub zmierzając w tylko sobie znanym kierunku. Małe ludziki w płaszczach żyły swoim życiem, a ja jadłem, skupiając się na smaku potrawy. Uwielbiam jeść. Jestem też dobrym kucharzem. Kuchnia moich rodziców mnie nie satysfakcjonowała, więc zacząłem gotować sam, a później okazało się, że i oni wolą potrawy przygotowane przeze mnie. Zostawiałem tacie śniadanie, żeby mógł sobie je odgrzać, kiedy już wstanie, i szedłem do szkoły. Wchodziłem do świata, który wcześniej obserwowałem przez okno. Najbardziej wyryły mi się w pamięci zimowe dni, gdy zapinałem się pod sam nos i kryłem w wielkim płaszczu przed chłodem. Ten chłód jestem w stanie poczuć nawet teraz, jak tylko sobie to wszystko przypominam.
I znowu pokonywałem tę samą drogę do szkoły, a towarzyszyło mi słabo świecące słońce, wyglądające gdzieś nieśmiało zza chmur. Śnieg padał tu bardzo rzadko, ale gdy już się to zdarzało, byłem przeszczęśliwy. Jako dziecko dużo bawiłem się na śniegu z dzieciakami z osiedla. W późniejszych latach tylko brałem trochę do ręki po wyjściu na dwór i obserwowałem jak topi mi się na dłoni i zmienia w płynną papkę, i ostatecznie w wodę. Na koniec strzepywałem resztki i kryłem dłonie w kieszeniach, uśmiechając się lekko za kołnierzem.
Nawet, gdy nie padało, chodniki były pokryte cieniutką warstwą lodu. Musiałem uważać, by nie stracić równowagi. Już kiedyś skręciłem sobie w ten sposób nadgarstek, więc starałem się stawiać uważniej kroki w mroźniejsze zimowe dni.
Jisung także pojawiał się w tych wspomnieniach. Nie wpadł tam nagle, lecz przybył powoli, jakby kawałek po kawałku. Pamiętam niektóre nasze wspólne drogi do szkoły, choć nie pamiętam tej pierwszej. Po prostu pewnego dnia zorientowałem się, że idziemy ramię w ramię, wcale się nie odzywając, tylko wpatrując się we własne stopy. Był to jeden z mroźnych dni i zauważyłem, że wszystkie dziury w chodniku pokryte były cienką warstewką lodu. Celowo zboczyłem z drogi, żeby roztrzaskać lód twardą podeszwą buta.
Nie widziałem twarzy Jisunga, ale wyczułem jego ekscytację. Zaraz zaczął mnie kopiować, skacząc na każdą nierówność, jaką ujrzał. Trzask, trzask, trzask! Słyszałem tylko tupanie i trzaski na tle dyszenia i chichotu. Aż w końcu bam! Jedna z kałuż zamarznięta grubszą warstwą lodu doprowadziła do tego, że but zamiast ją rozbić, przejechał dalej, a reszta ciała chłopaka została z tyłu, uderzając gwałtownie o podłoże.
- Oj, mój łokieć... - zajęczał, chwytając się za rękę.
Stanąłem nad nim z dłońmi w kieszeniach i patrzyłem z góry, jak się gramoli z powrotem do pozycji pionowej, lecz ledwo co wstał, znów się pośliznął i byłby upadł, gdybym go nie podtrzymał. Nasze twarze znalazły się dosyć blisko, ale nie to zaprzątało mi wtedy głowę. Talia Jisunga wydawała się niezwykle smukła. Obejmowałem ją ramieniem i odnosiłem wrażenie, że idealnie się do niej dopasowuje. Kiedy podniosłem wzrok, Jisung wpatrywał się we mnie tymi krągłymi, zdumionymi oczkami.
Odsunąłem się, przestając interesować się jego ciałem. Zresztą to nic dziwnego, że miał szczupłą talię; wiele chłopców taką miało, tylko nie było tego widać w luźnych ubraniach.
- Dzięki, słodziaku. - Puścił mi oczko.
- Przy wszystkich starszych się tak zachowujesz, czy tylko do mnie nie masz szacunku? - Nie miałem zamiaru zabrzmieć aż tak poważnie. Chyba jednak trochę go speszyłem, bo odwrócił spojrzenie.
- Nie jestem przyzwyczajony do Korei. W ogóle do tego systemu... W Malezji miałem nauczanie domowe.
- Oooch. - Pokiwałem głową ze zrozumieniem. To by wiele wyjaśniało. - Więc w Malezji mówi się do starszych w ten sposób? - dodałem podstępnie, a Jisung delikatnie się zaśmiał.
- A to nie. To mój tekst. Po prostu jestem taki super. - Podniósł dwa palce zasłaniając jedno oko w jakimś dziwnym geście. Uniósł jedną brew, myśląc prawdopodobnie, że jest niesamowity.
- Super? - Zrobiłem pauzę, po czym dźgnąłem go palcem w czoło. Otworzył szerzej oczy. - Chcesz zostać idolem, czy co?
- Nie... Fajnie by było, ale jestem zbyt zwyczajny. Ale jest coś, czego nie wiesz... - Zrobił tajemniczą minę, czekając aż zapytam. Uniosłem lekko brwi. - Mój kanał na YouTube ma pięćset subskrybentów - wyszeptał uśmiechając się dumnie.
Szczerze mnie rozbawił, ale powstrzymałem śmiech. Zacisnąłem powieki, a Jisung widząc moją reakcję, szturchnął mnie lekko w ramię.
- Nie śmiej się. Zobaczysz, będę sławny.
Czy był potem sławny? Właściwie to tak. Ludzie naturalnie za nim podążali. Było coś fascynującego w tym, co robił i jak pokazywał siebie. Jak mówił. Jak zamyślał się i milczał. Sprawiał wrażenie człowieka z pasją, choć nigdy nie widziałem go, żeby zajmował się jedną rzeczą na dłużej. Być może to sposób w jaki widział świat był tak wyjątkowy. Zawsze potrafił odnaleźć swoje miejsce, nawet szukając i błądząc.
Albo mi się wydawało. Mogło mi się wydawać.
CZYTASZ
Skrawki | minsung
FanfictionZawsze byliśmy razem i zawsze nie do końca. Niczego nam nie brakowało, jedynie ja pozostawałem odrobinę pusty. I to chyba nie twoja wina, mimo że wolałbym zwalić to wszystko na twoją nieświadomość. Ale to ja - ja byłem nieświadomy. Uparcie nie chcia...