5. Witaj, Katie

1.9K 121 14
                                    

[Widzisz błędy, popraw mnie. Dziękuję.]

OBECNIE

Katherine

Filippo 22 lata, Katherine 25 lat

Powiadają, że życie to hazard. Jeśli ja miałabym przedstawić swoje to wyglądałoby jak pieprzona ruletka. Krupier jak Boża ręka, wprawiała w ruch koło rulety czyli moje życie i wrzucała mnie w jego bieg. A ja jak ta mała kuleczka toczyłam się pod prąd. 

Wysiadałam z samochodu, pod kasynem The Crown, jednym z najbardziej luksusowych w L.A. Wolno uniosłam głowę, by objąć wzrokiem cały okazały budynek. Jego ostatnie przeszklone piętra części hotelowej sięgały nieba. Zdawały się ginąć w odmętach zachmurzonego, ciemnego puchu. Natomiast fasada części kasyn oświetlona była różnobarwnymi migającymi światłami. Budynek robił wrażenie i przyciągał niejednego poszukiwacza hazardowej przygody.

Nie.

Ja nie byłam jedną z tych osób.

Więc jak znalazłam się w największej jaskiń hazardu w Los Angeles?

To było proste. Wystarczyło stać się żoną jego właściciela.

— Dobry Wieczór pani Ricci — Boj hotelowy przywitał się i odebrał ode mnie kluczyki, żeby odprowadzić samochód na miejsce parkingowe w podziemnym garażu.

Otrząsnęłam się z zadumy i skierowałam w stronę przeszklonych drzwi. Klimatyzowane pomieszczenie uderzyło we mnie zimnym powiewem, wywołując gęsią skórkę na odkrytych ramionach. Na zewnątrz było duszno, więc miałam wrażenie jakbym wskoczyła do lodowatej wody, gdy jeszcze kilka sekund temu moje ciało rozgrzewało upalne słońce. Szłam lekko, stawiając krok za krokiem. Każdy kto skierował spojrzenie w moją stronę witał się skinieniem głowy. Moje krwisto czerwone usta wyginały się w słodkim uśmiechu, a zęby błyszczały bielą. 

Wsunęłam się do windy i oparłam o zimną ścianę. Spojrzałam na swoją twarz w odbiciu lustra, które zajmowało całą jedną ścianę. Pięć lat małżeństwa sprawiły, że postarzałam się o co najmniej dwadzieścia lat. A zdradzały to moje oczy. Były jak ciemna studnia bez dna. Wzięłam głęboki oddech i przywołałam firmowy uśmiech, gdy do windy weszło dwóch mężczyzn. Kolejne kiwnięcie i kolejne powitanie. W niekończącej się podróży ekskluzywną puszką, w końcu czerwone cyferki na wyświetlaczu wskazały liczbę piętra, na którym chciałam się znaleźć.

Wysiadłam i wkroczyłam do świata marzeń hazardzisty. Do moich uszu momentalnie dotarł szum tasowanych kart, szelest pieniędzy, słowa wymienianych cyfr i dźwięki wydobywające się z automatów. Zapach egzotycznego kokosu z domieszką tytoniowego dymu i drogich perfum pobudzał zmysły, dając poczucie nadziei i passy. 

Mówią, że jak raz przekroczysz próg kasyna, to na pewno do niego wrócisz. 

I tak też było.

 Na moich oczach ludzie przegrywali swoje życia. Rodziny. Majątki. Klękali przed moim mężem niczym niewolnicy przed swoim panem i błagali. Zarzekali się przed swoimi żonami, że to ostatni raz, że nigdy więcej. Mimo to wciąż tu wracali. A wszystko działało jak w zapętlonym kole. Bo nałóg był pielęgnowany i piękny jak kwiaty w ogrodzie różanym. Dopiero po czasie człowiek zdawał sobie sprawę, że kasyno wyssało z niego życie, pozostawiając z niczym. Bo płatki w końcu opadną i pozostanie tylko uschnięta łodyga pełna ostrych, raniących kolców.

Podeszłam do stołu ruletki i usiadłam na tapicerowanym krześle w kolorze karmelu. Wyciągnęłam papierosa z torebki i włożyłam go do cienkiej srebrnej cygarniczki. Trochę kiczowato, ale kochałam wszystko z lat dwudziestych. I to była moja mała obsesja. Zresztą Leonardo nienawidził, gdy paliłam, a to chociaż trochę chroniło mnie przed skutkami tego nałogu. Jednak, jak można było siedzieć w tym miejscu i odmówić sobie nikotynowego haju. Długowłosa kelnerka podeszła i zapodała mojego ulubionego drinka Piña Colada. Niska zawartość alkoholu i orzeźwiający smak soku ananasowego z kremem kokosowym sprawiał, że bardziej smakował jak koktajl, niżeli drink zwalający z nóg.

Złożona przysięgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz