Rozdział czterdziesty trzeci

270 11 1
                                    

Czuję ciepło rozchodzące się po mojej twarzy i wiem, że pewnie jestem już czerwona

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Czuję ciepło rozchodzące się po mojej twarzy i wiem, że pewnie jestem już czerwona. Zaciskam dłonie w pięści i mam ochotę szybko uciec, ale jest za późno. Stoję twarzą w twarz z Brianem. Że też Lilian musiała mnie samą zostawić! Nie daruję jej tego. Zrobiła to specjalnie. Mała żmijka...

- Dość... Duszno na sali. - odzywa się i jestem pewna, że niejednej zmiękłyby nogi gdyby usłyszały ten niesamowicie głęboki głos. 

- Mhm. - przytakuję i nie chcąc, by było niezręcznie, szukam w głowie jakiegokolwiek tematu. - Jak się trzyma Nate?

- Cóż... Według niego świetnie. Według nas niekoniecznie. - uśmiecha się. Cholerne dołeczki w policzkach. - Chyba przydałby mu się odpoczynek.

- Tak, zdecydowanie. - kręcę się nerwowo. - Mi też.

- To był dla ciebie ciężki dzień, co? Gratulacje.

- Dobrze powiedziane. Bardzo ciężki. - odpowiadam i mam już powiedzieć nieco więcej, ale gryzę się w język. Jest mi obcy, nie obchodzi go co czuję. Pyta z grzeczności.

- Może odprowadzić cię do twojej kwatery? - proponuje, a lekki uśmiech nie schodzi mu z twarzy.

Waham się. Chcę już odmówić, ale naprawdę padam na twarz przez te wszystkie emocje.  Nate nie pomoże mi wrócić, Lilian gdzieś poszła, Dolores nie widzę nigdzie, Rob jest zajęty rozmowami, które wyglądają na ważne, para tańczy ze swoim synem w kole na środku sali. Sama nie pójdę, bo nie pamiętam jak szliśmy. A niech to. 

- Wiesz, gdzie to? Jesteś... Nietutejszy.

- Nie martw się. Znam każdy budynek na pamięć. Nasz jest niemal identycznie skonstruowany.

- Gdzie się znajduje? - pytam z ciekawości. 

- Trzeba iść w stronę głównego runku, a potem kierować na północ. Za wielkim kościołem, kamienice stoją niemal przy nim. 

Chłopak wskazuje dłonią, abym ruszyła razem z nim. Mam nadzieję, że nie wykorzysta okazji i nie rzuci się na mnie albo coś. Wygląda na porządnego, ale kto wie.

- Wiem gdzie to. - mówię. - Podejrzewam, że trafiłabym bez problemu.

- W takim razie zapraszamy. Ale nie powinnaś wychodzić sama. - spogląda na mnie. Jego oczy robią się jeszcze bardziej ciemne niż w świetle. - W mieście roi się od strażników, po akcji na pałac. Trzeba nieźle uważać. Skradamy się niemal jak szczury w wieczorowych porach. 

Kończy się długi korytarz i pokonujemy dużo skrętów i schodów. Na jednych z nich przez przeciąg zgasły lampy, przez co się na jednym stopniu potykam. W ostatniej chwili Brian chwyta mnie za ramię pewnym ruchem przez co nie upadam. Odskakuję jak oparzona od jego dłoni, jego dotyku. Sama nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Jest mi głupio, chcę coś powiedzieć ale rezygnuję. Nie chcę być fizycznie tak blisko z nim, w ogóle z jakimkolwiek chłopakiem. Za bardzo boli mnie serce, za często przypominam sobie dotyk Liama, który utraciłam na dobre. Obcowanie z nowym mężczyzną wprawia mnie w naprawdę dziwne uczucie, bo stałam się wewnątrz dzika, żyjąca w jakiejś dżungli bez uczuć. Są one zarezerwowane dla jednej osoby i... i tyle. 

Królowa ColdwaterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz