1. Kamienica na Floriańskiej

230 18 20
                                    

Obróciłam się na drugi bok i natychmiast poczułam ból w każdym kręgu w szyi oraz palący ból brzucha. Jęknęłam w pościel z ubolewaniem.

Otworzyłam powieki, rozglądając się wokoło.

Leżałam na łóżku, okryta ciężką kołdrą z pierza. Za oknem panowała spokojna noc, a ogryzek księżyca zaglądał do pokoju. Na stojącym w kącie biurku świeciła się samotna świeca, rzucając ciepłe światło na twarze zaklęte w świętych ikonach.

Odchrząknęłam, wstając ostrożnie z łóżka. Zimne deski wywołały u mnie dreszcz. Objęłam się ramionami i podeszłam do okna.

Tam ujrzałam ciche nocne ulice, utulone w ciepłych objęciach latarni ulicznych. Tylko czasem, gdzieś w dole, przemknęła para zakochanych, bądź pijani klienci karczmy. W co poniektórych oknach sąsiednich kamienic żarzyły się światła, gdzieś było słychać stłumione śmiechy - uśmiechnęłam się.

W głębi mieszkania zegar wybił jedenastą w nocy. Głuche uderzenia rozlały się po pokojach, oznajmiając, że czas do łóżek.

Jednak ja miałam zupełnie inne plany. Chciałam poznać to miejsce, właścicieli, rytm życia. Nie było mowy, że teraz położę się spać. Zwłaszcza, że wyspałam się aż nadto.

W pokoju stała wielka, zdobiona szafa. Otwarłam ją ostrożnie - zawiasy skrzypnęły wesoło. Ze środka wyleciała chmura kurzu, więc nic dziwnego, że kichnęłam. Zaraz jednak wróciłam do eksploracji. Po krótkiej chwili znalazłam piękne suknie i futra, które nieśmiało wyjęłam z szafy i podchodząc do stojącego naprzeciw szafy lustra, zaczęłam przykładać do swojego ciała.

Nie minęło wiele, zanim odłożyłam rzeczy z powrotem na ich miejsce i zakładając szlafrok z delikatnej satyny, ruszyłam do drzwi pokoju. Chwyciłam świecę i ostrożnie wyszłam na długi korytarz, gdzie zaraz okazało się, że moje źródło światła było absolutnie zbędne, gdyż paliły się tam żarówki. Odłożyłam ją na jedną z szafek i z ostrożnością godną skradającego się kota przeszłam na palcach przez korytarz, zaglądając do każdego otwartego pokoju.

Wreszcie dotarłam do małego pokoju dziennego, gdzie palił się żyrandol. Na środku pomieszczenia stał stół, otoczony wianuszkiem skórzanych kanap i foteli, dalej wielkie okna, zasłonięte ciężkimi firanami, zgaszony kamienny kominek o pięknych rzeźbieniach z motywami religijnymi. Nad kominkiem wisiał portret mężczyzny o żółto-niebiesko-białej twarzy. Wyglądał bardzo dostojnie.

- Podoba ci się? - usłyszałam męski głos. Odskoczyłam w bok, chwytając za pogrzebacz do kominka.

Nie odpowiedziałam.

- Spokojnie, nie skrzywdzę cię. - uśmiechnął się, stawiając kubek z parującą herbatą na stole.

- Kim pan jest? - spytałam ostrożnie mężczyznę z portretu, nie opuszczając mojej broni.

- Antoni Michał Derbowski. - skłonił grzecznie głowę. - Choć szanowna matka panienki zna mnie jako Wielkie Księstwo Krakowskie. Zechce panienka usiąść? - wskazał kanapę naprzeciw siebie.

- Znał pan moją mamę? - nie wierzyłam.

- Och tak. Mądra i waleczna kobieta.

- Gdzie ona teraz jest?

- Wciągnął ją wir okupacji, choć kilka dni temu przyszedł list spod Wilna. Ponoć ma się dobrze i organizuje działalność propolską wraz z szanownym panem Piłsudskim.

- Gdzie jesteśmy? - wreszcie opuściłam pogrzebacz.

- W Krakowie. Dokładniej mówiąc w mojej kamienicy, przy ulicy Floriańskiej.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz