Tego filmu baardzo długo nie mogłam nigdzie obejrzeć, ale skoro już wydaję swoje ostatnie grosze na Disney+, to niech mi się to przynajmniej do czegoś przyda. Dzisiejsza produkcja jest kolejną ciekawą ekranizacją dziwnej książki, bardzo dziwnego pisarza dziecięcego - Roalda Dahla. Jego dzieła z tego co już zdążyłam zauważyć, nierzadko opisują losy dzieci znajdujących się w trudnej życiowej sytuacji, a dzisiejszy bohater z pewnością się do nich zalicza.
Dziecięca fantazja, mroczny klimat i piosenki w jednym... czego tu nie kochać? No jak widać znajdzie się parę rzeczy, gdyż finalne saldo okazało się ujemne, ale o tym później.
Ogólnie moja znajomość twórczości Dahla ogranicza się do czterech dzieł: "Matyldy", "Fantastycznego Pana Lisa", "Charliego i fabryki czekolady" (w filmie Burtona z moją ulubioną kreacją Johny'ego Deep'a) a od niedawna również "Jakubka i brzoskwini olbrzymki".
Każde z tych dzieł jest dość... specyficzne i momentami bardzo przytłaczające, ale co kryje się za ich niesłabnącą popularnością? Nie mnie oceniać, choć nie ukrywam, że duża doza oryginalności i mocne morały na pewno maczają w tym wszystkim palce.
"Jakubek i brzoskwinia olbrzymka" zaczyna się od sielankowej sceny live action, w miejscu gdzie psy szczekają wszyscy wiemy czym. Poznajemy tam rodzinkę w modelu 2+1, której owocem miłości jest chłopiec imieniem Jakubek. Niestety w wyniku przyjścia nosorożca (?) opiekunowie prawni młodego giną, a on dostaje się pod pieczę wrednych ciotek.
Tak na marginesie mam dwa pytania:
1. Dlaczego jedna z nich wygląda jak nauczycielka francuskiego u mnie w szkole?
2. Dlaczego akurat nosorożec? xD
Jakubek ma przechlapane nie tylko dlatego, że nie ma kolegów w promieniu kilkunastu/ kilkudziesięciu kilometrów, ale również ponieważ ciotki zabraniają mu marzyć i każą ciężko pracować.
Ale jak to w bajkach bywa, z nieba nagle spada jakiś Creep, który przekazuje młodemu Jakubkowi opakowanie pełne krętków bladych... to znaczy magicznych języków krokodyli i mówi, że dzięki temu w jego życiu wydarzą się niesamowite rzeczy.
Tak na marginesie mam jedno pytanie: Dlaczego języki krokodyli?
Jakubek po otrzymaniu tego wątpliwej przyjemności prezentu nie wyrobił na zakręcie i wykopyrtnął się na kamieniu, rozsypując zawartość torebki, która natychmiast zaczęła żyć własnym życiem.
Po chwili na drzewie wyrasta tytułowa brzoskwinia olbrzymka, na której ciotki postanawiają ubić interes życia, ale młody im w tym przeszkadza - dostaje się do jej wnętrza gdzie poznaje wszystkie możliwe gromady stawonogów: Pajęczycę, Biedronkę (bez Czarnego Kota), Wija, Konika Polnego, Dżdżownicę oraz przygłuchawego Świetlika. Razem postanawiają uciec w (hehe) "Odlotowym" stylu do... oczywiście, że Nowego Jorku.
Powiedzcie mi moi drodzy, co takiego jest w tym NYC, że garnie tam cała ludność tego świata? Jakby sam fakt przebywania tam miał diametralnie poprawić sytuację życiową nawet tych, którzy siedzą w metrze i żują gumę. W końcu jak to śpiewa klasyk:
Amerika ist wunderbar
Po drodze nasi bohaterowie przeżywają klasycznie niezwykłe przygody, które odmieniają ich wnętrze i pokazują co w życiu jest naprawdę najważniejsze.
Głównym morałem wypływającym z tego dzieła, jest z pewnością informacja, że jeśli ktoś robi ci krzywdę, to masz prawo od niego odejść. Większość toksycznych ludzi nie zmienia się z dnia na dzień, ale to nie jest powód by siebie obwiniać za ich życiowe porażki. Rodzina mimo trudności zawsze powinna cię wspierać, ganić w odpowiednich momentach i nie opierać się tylko na wymaganiach.
Trzeba przyznać, że jest to dość przytłaczające, ale niestety potrzebne stwierdzenie w naszych czasach. Wagę tego wszystkiego podkreśla iście Burtonowski klimat rodem z "Batmana", który w połączeniu z animacją poklatkową, bezsprzecznie może przyprawić niektórych o gęsią skórkę. Ja osobiście uwielbiam taką animację i wiem niestety jak wielce jest ona upierdliwa, dlatego zawsze będę szanować animatorów za ich starania, które tutaj z pewnością się opłaciły, gdyż niespecjalnie mam pomysł jak inaczej, zwłaszcza w tym 1996 roku, można było coś takiego zrealizować.
I tak się nie zwróciło, ale cóż. Nawet piosenki nie pomogły.
Nie mam pojęcia co wszyscy mieli z tymi musicalami (obecnie wcale nie tak dużo familijnych animacji zawiera piosenki), bo w tym wypadku utwory muzyczne nie są specjalnie... wybitne. Przynajmniej aktorzy nie pieją jakby ich zarzynano, ale przyznaję bez bicia, że nic nie wpadło mi do ucha. Nie dlatego, że jest złe, tylko po prostu bardzo przeciętne.
Mimo to muszę przyznać, że był to nadzwyczaj przyjemny seans. Obecnie tak ciężko mi znaleźć jakieś filmy animowane jakich jeszcze nie oglądałam, a jakie nie przyprawiają mnie o chęć walenia głową o mur, więc przynajmniej w tym przypadku mogę być pozytywnie zaskoczona. Przyznam się nawet, że stosunkowo szybko się to ogląda, bo fabuła jest tak dobrze skonstruowana, że w ogóle się nie dłuży.
Niestety niespecjalnie dziwi mnie to, że tak niewiele osób pamięta ten film - ma raczej mdłą kolorystykę, która niespecjalnie przyciąga młodego widza, a animacja lalkowa w tym nie pomaga. Nie oznacza to jednak, że jest zły- wręcz przeciwnie, dlatego z chęcią wam go mogę polecić. 7/10 myślę, że będzie całkiem sprawiedliwą notą, zatem jeśli jeszcze nie mieliście z tym do czynienia, to czemu by tego nie nadrobić?
A tu proszę państwa, nasz ukochany Jack z "Miasteczka Halloween":
CZYTASZ
Disney według Echi
De TodoOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...