Rukia nawiedziła ich w dzień wolny, kiedy większość bogów śmierci odpoczywała od codziennych obowiązków. W oddziale pozostawiła swoich zastępców, by dopilnowali zmian wart i raportów, podczas gdy sama postanowiła zajrzeć do siostrzeńca. Yuushirou ucieszył się, widząc ją w progu mieszkania — wykłócała się z oficerem 2. oddziału, który upierał się, że na widzenie z Hyouką potrzebowała zezwolenia kapitan, ponieważ, jak na służbistę przystało, postanowił o to dopytać. Shihouin uważał straże wyselekcjonowane przez Sui-Feng za prawdziwy wrzód na dupie, ale przezornie postanowił nie wchodzić w dyskusję z przełożoną, by jeszcze bardziej nie zaszkodzić partnerowi. Dwudziestoczterogodzinny nadzór był lepszy niż zamknięcie w areszcie do czasu wyjaśnienia sprawy, więc zapobiegawczo nie wchodził na przeraźliwie cienki lód.
Nie oznaczało to, że ta możliwość go nie kusiła.
Kuchiki nie miała takich zahamowań. Kapitański status i przynależność do arystokratycznego rodu, najważniejszego w Społeczności Dusz pozwalały na przekraczanie granic. W końcu nie brała udziały w przygotowywaniu zamachu stanu, tylko prywatnie spotykała się z drogim jej sercu członkiem rodziny.
— Yuushirou — przywitała porucznika z promiennym uśmiechem, który natychmiast odwzajemnił. Oficjel zamilknął jak zaczarowany, gdy Shihouin spiorunował go nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem złotych oczu. Chociaż postrzegano go przede wszystkim jako kochanka potencjalnego zagrożenia, nie odebrano mu autorytetu drugiej najważniejszej osobistości w strukturach sił specjalnych. Bez słowa przepuścił kobietę w progu i zamknął za nią drzwi.
— Wybacz. Są nieznośni. Jak serio wierzyli, że Hyouka może tutaj coś knuć — odezwał się przepraszającym tonem i z zakłopotaniem rozmasował kark. Brunetka pokręciła głową, po czym rzuciła konspiracyjnie:
— Myślałam, że te historie o kapitan Sui-Feng są nieco przesadzone, ale chyba rzeczywiście psychicznie nie wyrabia, skoro podejrzewa o zdradę swojego potencjalnego następcę. To wszystko to jakieś kuriozum — skwitowała, nie bawiąc się w subtelności. Zapomniał, jak wspaniale bezpośrednią kobietą potrafiła być, gdy porzucała szlacheckie obowiązki. — Gdzie jest mój drogi siostrzeniec? — zapytała o wiele donośniejszym tonem, jakby dbała o to, by mężczyźni warujący pod drzwiami wejściowymi mogli usłyszeć, że rzeczywiście chodziło o zupełnie niewinną rozmowę.
— W salonie. — Ręką wskazał drogę, chociaż domyślał się, że doskonale ją znała. Zanim jednak przepuścił kobietę przodem i podążył jej śladem, instynktownie chwycił rękaw kapitańskiego płaszcza przybranej ciotki partnera. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Kuchiki, nie rozumiejąc kompletnie zachowania gospodarza, zmarszczyła pytająco brwi. — Dziękuję — szepnął.
Ponownie posłała mu rozbrajający szeroki uśmiech.
— Nie masz za co. To mój drogi siostrzeniec — odpowiedziała konspiracyjnym tonem. Yuushirou wypuścił skrawek jej ubrania i razem, trzymając się na odległość paru kroków, weszli do pokoju dziennego, gdzie Hyouka pogrążał się w lekturze poezji. Podniósł spłoszone spojrzenie jasnofioletowych oczu znad wysłużonego papieru, jakby nie do końca dotarł do niego znajomy głos z przedsionka dwupokojowego mieszkania. Odetchnął z ulgą, rozpoznając w przybyszce krewną.
— Ciociu. — Zerwał się z pozycji siedzącej i złożył w grzecznościowym ukłonie, zanim szlachcianka zdążyła zaprotestować. Lekko zakłopotana, pomachała dłonią, dając znać młodzieńcowi, by nie wysilał się na formalności.
— Już, już. Nie musisz przecież się tak zginać. Przecież wiem, że jesteś wybitnie dobrze wychowanym chłopcem — zauważyła. Serce Shihouina rozradowało się, gdy skróciła dystans pomiędzy sobą a 3. oficerem, chwyciła jego umięśnione ramiona i zmusiła do wyprostowania. Bez ceregieli objęła go szczupłymi ramionami na przywitanie. — Dobrze widzieć, że z tobą lepiej, mój drogi.
CZYTASZ
Ambiwalencja dusz: Bez żalu [Bleach]
Fanfiction"Syn wygnańców". "Geniusz nowego pokolenia". Jak jego ojciec. "Osierocony dziedzic najważniejszego rodu szlacheckiego w Społeczności Dusz". Jak jego matka. Od dzieciństwa prześladowały go w koszmary, w których rozpaczliwie próbował dogonić nieuchro...