Rozdział 2

932 36 1
                                    

Biegnę do kuchni pokazać mamie rysunek. Biegiem wpadam na nią, gdy gotuje zupę. Obraca się do mnie i patrzy się na mnie.

- Mamo narysowałam dla ciebie rysunek. - Mówię wesoło.

Patrzy na mnie z nienawiścią. Zapomniałam się, że mam zakazane do niej mówić "mamo". Łapie mnie za rękę i pcha na ścianę.

- Ile razy ma ci powtarzać, że masz się tak do mnie nie zwracać bachorze! - Krzyczy na mnie.

Bardzo się przestraszyłam. Chciałam płakać, ale wiem, że nie mogę. Zrobiła dwa kroki w tył i zamachnęła się ręką. Uderzyła mnie w policzek. Poczułam straszne pieczenie i coś spływające po nim. Wyrwała mi rysunek z ręki podeszła do kuchenki. Podpaliła go. Patrzyłam jak mój rysunek płonie. Strasznie smutno mi się zrobiło.

- Jeszcze raz nazwiesz mnie tak, a nie będziesz mogła nic rysować!!!- Wykrzyczała mi w twarz.

- Wypierdalaj stąd!

Szybko wybiegłam z kuchni. Biegiem pobiegłam na podwórko. Przeskoczyłam płot zapłakana. Nie wiedziałam, gdzie mam iść. Chodziłam po osiedlu. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Gdy miałam już, wracać do domu, przykuło moją uwagę piękna różana ścieżka. Byłam zaczarowana. Przebiegłam na drugą stronę ulicy. Stanęłam przed ścieżką. Powoli postawiłam pierwszy krok. Czułam się jak w bajce. Opowiadała nam kiedyś pani o "Małym Księciu" który wybrał się z lisem do ogrodu róż. Szłam do przodu, podziwiając piękno czerwieni. Skręciłam w prawo i ukazała mi się fontanna. Przedstawiała kobietę trzymającą bukiet róż. Obok niej leżał pies. Duszą chwilę wpatrywałam się i zauważyłam łzy na jej policzkach. Usłyszałam szelest. Odwróciłam się i zobaczyłam starszego pana siedzącego na ławce. Patrzył na mnie. Byłam przestraszona. Naglę, się odezwał.

- Pięknie prawda.

Na początku nie wiedziałam, o co mu chodzi. Później domyśliłam się, że chodziło o ogród. Wstał z ławki i podszedł do mnie. Patrzył na mój policzek. Oderwał wzrok, zaczął szukać coś w kieszeni. Wyciągną chusteczkę, przykucnął i przyłożył chusteczkę do policzka.

- Kto zrobił ci krzywdę? - Zapytał.

Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć prawdy.

- Przewróciłam się. - Powiedziałam, nie patrząc w jego oczy.

Czułam na sobie jego wzrok. Powoli podnosiłam głowę. Spojrzałam na jego, błękitne oczy niczym niebo. Uśmiechnął się do mnie.

- Dobrze niech ci będzie. Chodź, usiądziemy na ławce. - Wstał i złapał mnie za rękę.

Usiedliśmy. Zaczął ze mną rozmawiać o ogrodzie.

- Podoba ci się ogród? - Zapytał.

- Tak jest niesamowity.

- Sam go zrobiłem. - Pochwalił się.

- Naprawdę? - Zapytałam.

- Tak. Zbudowałem go dla wnuczki. - Powiedział jakby, smutno.

- Musi być zachwycona tak pięknym ogrodem.

Odwrócił się w stronę fontanny. Patrzył przez dłuższą chwilę, a w jego oczach było widać smutek.

- Jak ma pan na imię? - Trochę przestraszona zapytałam.

- Stanisław. - Powiedział uśmiechnięty.

- Ja mam na imię Wiktoria. - Powiedziałam wesoło.

- Piękne imię. - Powiedział.

- A wiesz, co znaczy? - Zapytał.

- Nie. -Odpowiedziałam.

- Znaczy zwycięstwo.

- Łał nie wiedziałam, że imiona mogą coś znaczyć. - Powiedziałam zachwycona.

- Niektóre coś oznaczają. - Powiedział.

- A pana znaczy coś? - Zapytałam.

- Wydaje mi się, że nie. - Powiedział niepewnie.

- Szkoda. - Powiedziałam smutno.

Uśmiechnął się do mnie i wyciągnął z kieszeni, jakąś rzecz. Dał mi do ręki. Wstał.

- Muszę już iść różyczko. Mam nadzieję, że da ci szczęście. - Pocałował mnie w czoło. Zaczął się oddalać.

- Do widzenia! - Krzyknęłam.

Obudziłam się nagle przez lizanie.

- Karmel przestań. - Śmiałam się.

Spojrzałam na zegarek. Wstałam szybko z łóżka. Biegiem pobiegłam do łazienki. Szybko się ogarnęłam. Miałam już zakładać bluzkę, a naglę, przypomniała mi się noc. Spojrzałam na brzuch.

- Wytrzymasz jeszcze trochę prawda? - Zadaje sobie pytanie.

Zakładam bluzkę. Biorę mundur, patrzę czy nigdzie nie jest poplamiony. Zakładam go i idę do pokoju. Wrzucam książki do plecaka. Zakładam na plecy. Spoglądam na psinę.

- Pa Karmel. - Pogłaskałam go.

Podeszłam do okna i wyskoczyłam przez nie. Dobrze, że nie jest wysoko. Nie chciałam spotkać rodziców. Biegiem biegnę przez podwórko, przeskakuję przez płot i idę na przystanek. Czekam na autobus. Autobus podjechał. Wsiadam i od razu widzę moją najlepszą przyjaciółkę Oliwię. Macha do mnie. Jak zawsze zajęła miejsca. Kasuję bilet i idę do niej.

- Hejka. - Przywitałam się i usiadłam. Od razu przytuliła mnie.

- Hejka. Dzisiaj znowu mamy z tą jędzą. - Mówi przybita.

- Chyba żartujesz, znowu zrobili nam z nią zastępstwo? - Mówię trochę wkurzona.

- Taaa, tragedia. Znowu pały dostaniemy. - Mówi.

- Dlaczego zawsze musi być ona. - Jęczę. - Była jakaś praca domowa? - Pytam.

- Nie.- Odpowiada.

Dalszą drogę Oliwia spała mi na ramieniu. Zawsze tak jest. Założyłam słuchawki, włączyłam piosenkę "Lana Del Rey - Yes to Haven". Patrzyłam w niebo, przypominając sen. Pamiętam wtedy, że ostatni raz ją tak nazwałam. Miałam wtedy pięć lat. Dotknęłam policzka. Było można wyczuć blizny. Miałam zabronione mówić do rodziców "mama i tata" mogłam się do nich zwracać "Pani i Pan". Rzadko kiedy się do nich tak zwracałam. Wolałam milczeć. Zastanawiam się, kim był ten pan. Zawsze miałam rozmazaną postać. Tylko pamiętam błękitne oczy. Podarował mi, jakąś rzecz, ale nie wiem, co to było. Chciałabym pójść kiedyś jeszcze raz do tego ogrodu.

Niechciana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz