2. Wiedeń

137 16 17
                                    

Długo siedziałam głodna w swoim pokoiku. Nie miałam też zbytnio co robić, więc bawiłam się moimi zdolnościami, wyżywając się na liściach, które pozbierałam jeszcze wczoraj przed kolacją. Podążając za moimi ruchami dłoni unosiły się i opadały w równym tańcu, kręciły się, wirowały, wyginały, sprawiając mi jakąkolwiek radość.

Wreszcie jednak opadłam na swoim łóżku zdenerwowana, znudzona i przede wszystkim głodna. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Usiadłam po turecku, wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym moje oczy powędrowały do głównej części dworku (pokoje gościnne znajdowały się w prawym skrzydle), gdzie zaczęłam wędrować po pokojach w poszukiwaniu kuchni. Gdy wreszcie udało mi się ją znaleźć - zaczepiłam służbę, która krzątała się po dusznym pomieszczeniu i zrzucając kartkę z listą składników, przypomniałam im o sobie.

- Panienka Wojsława! - klasnęła jakaś starsza kobieta w fartuchu, wyprawiając jakiegoś podstarzałego lokaja do mnie.

Wróciłam do ciała i po kilku minutach usłyszałam pukanie do drzwi.

- Przyniosłem śniadanie. - odezwał się głos mężczyzny. Przekręciłam klucz, wpuszczając go do środka.

- Proszę postawić talerz na toaletce. - natychmiast tak się stało. - O czym rozmawiają w głównym salonie? - spytałam zaciekawiona.

- Niestety nie wolno nam tam wchodzić. Odkąd przyjechali, kazali sobie podać śniadanie, kawę i zamknęli się od środka na klucz. - odpowiedział uprzejmie.

- Dobrze, dziękuję. - wypuściłam lokaja na korytarz. - Ino proszę o mnie nie zapomnieć przy obiedzie. - rzuciłam za nim rozbawiona i ponownie zamknęłam się na klucz.

Usiadłam przy toaletce i zabrałam się do jedzenia. Posiłek szybko zniknął z naczyń, choć nie powinno to być zaskoczeniem, gdyż było już dawno po dziesiątej. Zaraz wróciłam do swojego zajęcia sprzed śniadania - zabawy liśćmi, które dość szybko mnie znudziły.

Padłam na łóżko. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy będę słuchać pana Antoniego i czy zostanę w swoim pokoju, lecz po krótkiej chwili biegłam przez sad, depcząc trawę bosymi stopami i czując ciepły wiatr na twarzy.

Kręciłam się wokół drzew, nuciłam skoczne ludowe przyśpiewki, czy też zajadałam się jeszcze kwaśnymi owocami. Mimo to miałam z tyłu głowy, że muszę siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, żeby mój (bądź, co bądź) opiekun nie został obarczony jakąś karą przez gości, których widocznie się obawiał.

Wreszcie zatrzymałam się na skraju sadu, patrząc na pagórki pokryte prawie dojrzałym zbożem, na parobków wypasających krowy i na słońce, które tuliło mnie w swoich ciepłych ramionach. Ubolewałam, że nie wzięłam ze sobą kapelusza, gdyż upał lipca dawał się we znaki, a pierwsze kropelki potu zaczęły spływać po moim czole.

Nagle, gdzieś między drzewami, przemknęła ciemna sylwetka. Odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę, lecz tym razem cień znalazł się po mojej lewej - spojrzałam tam, ale jak poprzednio - nie zobaczyłam nic. Niespodziewanie coś stanęło za moimi plecami, a nim spostrzegłam co to - demon porwał mnie w głąb lasu.

Biegł jak oszalały, całkowicie ignorując moje silne próby oswobodzenia. Próbowałam nawet użyć swoich mocy, lecz nic nie zdało egzaminu.

Po jakimś czasie znaleźliśmy się na bagnach, gdzie stworzenie rzuciło mnie w jedną kałużę błota. Było tu pełno wierzb i miejsc, gdzie człowiek mógł łatwo stracić życie. Uznałam, że nie mam lepszej opcji, niż ruszyć przed siebie. Zaczęłam się przedzierać przez zarośla, gałęzie i krzaki, mocząc stopy w zimnym błocie. Ku mojemu zdziwieniu za jedną z gałęzi wierzby płaczącej zobaczyłam niebieską poświatę, unoszącą się ponad niekończączącym się bagnem. Przez chwilę stałam jak wryta, jednak ruszyłam dalej, mając z tyłu głowy, że muszę zdążyć na obiad, choć po dłuższym namyśle doszło do mnie jak głupia i nie na miejscu była ta myśl. Cień uśmiechu przemknął przez moją twarz, znikając równie szybko jak się pojawił.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz