Dzień 1

538 40 122
                                    

— Przez chwilę wydawało mi się, że robisz sobie żarty — mówi na powitanie. W dłoni trzyma torbę, w której spakował ubrania, a potem spogląda na moją — tylko tyle masz? — Kiwam głową, na co ten wydaje z siebie tylko — okej — Wzrusza przy tym ramionami.

Kieruje się za blok, więc idę posłusznie za nim.

— Czy... jesteś na mnie zły, że wczoraj do ciebie przyszedłem? — pytam.

— Nie — odpowiada już spokojniej. — jak na kogoś mam być zły, to tylko na Brada, że ten chuj powiedział ci, gdzie mieszkam.

— Strasznie dużo przeklinasz.

— Ty za to strasznie dużo panikujesz — Spogląda na mnie wymownym spojrzeniem. Staram się zignorować szybsze bicie serca i spuszczam wzrok. Odkrząkuje i wyciąga z kieszeni kluczyki do samochodu. — Umiesz prowadzić?

— N-nie — odpowiadam niepewnie. — dlaczego pytasz?

— Miałem nadzieję, że podzielimy się jazdą. Wiesz, ja w dzień, ty w nocy. Bylibyśmy szybciej.

— Studiowanie na drugim końcu kraju ma sporo minusów — Zauważam.

— Czasami taki odstęp kilometrów to jedyny ratunek — Wzdycha. Chcę zadać jeszcze jedno pytanie, ale widzę, jak zatrzymuje się, przy jasnoniebieskim samochodzie i otwiera bagażnik. Wrzuca do bagażnika swoją torbę, a potem mi każe zrobić to samo. — Co studiujesz?

Dziwi mnie jego pytanie, bo w zasadzie już bliżej mi do końca studiów, ale potem przypominam sobie, że nie rozmawialiśmy przez te wszystkie lata. Chociaż dalej mieszkamy w tym samym mieście, które jest teraz po prostu ogromne, nie widzieliśmy się od końca liceum. Od wesołego miasteczka i budki na plaży.

— Um... Informatykę — odpowiadam niepewnie. — Jest... nawet fajnie.

— Serio? Naprawdę myślisz, że dla komputerów jest jakaś przyszłość? — Wzruszam ramionami, bo nie wiem, co na to powiedzieć.

— Zaczął się dwudziesty pierwszy wiek — mówię w końcu. — nie wiesz, co będzie za pięć, dziesięć, czy dwadzieścia lat.

W dwa tysiące dwudziestym będę miał ponad czterdzieści lat. To wydaje się takie abstrakcyjne. Przecież teraz jestem ledwo po dwudziestce, kończę studia.

— Studiuje dziennikarstwo — tłumaczy. Wsiada do samochodu, a ja niepewnie robię to samo po stronie pasażera. Od razu zapinam pasy bezpieczeństwa. — Gdybym wiedział, że jesteś specem od komputerów przyszedłbym do ciebie. Zamiast tego trafiłem na jakaś wariatkę w różowych włosach, pewnie jakąś gothkę albo punkowe, która była święcie przekonana, że za piętnaście lat takie telefony z klapką będą już przestarzałe i będzie się korzystać w takich, co są samym ekranem.

— Absurd — komentuję.

— To samo jej powiedziałem — prycham. — Nawet nie dałem tego do artykułu. Wykładowca by mnie wyśmiał.

— Studiujesz — powtarzam. — Czy to znaczy, że jednak nie rezygnujesz? — Marszczę brwi.

Wyjeżdżamy z parkingu.

Gdyby tydzień temu ktoś powiedział mi, że będę jechał do domu z Lloydem Garmadonem w jego samochodzie, powiedziałbym, że ma dobrą wyobraźnię, bo nie miałem kontaktu z Lloydem od kilku lat.

Dlaczego moje życie stało się w ciągu kilku dni takim absurdem.

— Nie wiem — mówi spokojnie — Nie chcę o tym rozmawiać. Po to jadę do domu. Żeby sobie odpocząć od tych jebanych studiów... — Wzdycha głośno. — jednak dorosłość nie jest taka fajna, jak wydawała nam się w liceum.

𝓣𝓱𝓮 𝓣𝓱𝓮𝓸𝓻𝔂 𝓸𝓯 𝓵𝓸𝓿𝓮 |𝓖𝓻𝓮𝓮𝓷𝓕𝓵𝓪𝓶𝓮|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz