Liceum

353 34 25
                                    

Piątek, 1996 - 4 lata temu, druga klasa liceum

Styks słynie z najładniejszej w kraju plaży, największej i najczystszej. Sam piasek. Długie molo, które co roku przechodzi renowację, przez co, co roku wygląda coraz lepiej.

Jedynym jakimkolwiek budynkiem, którym tu jest, to budka ratownika.

Spoglądam na palące się ognisko, a potem na tych wszystkich ludzi dookoła.

Moja własna matka wysyła mnie na imprezę dla licealistów.

Boże, do czego do doszło.

Musisz się wyszaleć, Kai - mówiła spokojnie. - potem będziesz żałował, że nie byłeś na żadnej imprezie.

Jestem samotnikiem. Nie potrzebuję imprez, dobrze mi bez nich.

Początkowo nie zamierzałem tu przychodzić. Chciałem zrobić dwie, może trzy rundki wokół miasta, wrócić do domu, powiedzieć, że nie działo się nic ciekawego, a potem wrócić do domu i iść spać, ale zauważyłem samochód Lloyda Garmadona.

Czy to dziwne, że znam jego rejestrację na pamięć?

Nie widzę go jednak wśród ludzi przy ognisku pijących alkohol, pieczonych nad ogniem pianki i kiełbaski, ale nigdzie nie ma blondwłosego zielonookiego, który sprawia, że mój żołądek wywraca się na drugą stronę, ale z drugiej strony chcę, żeby tak robił.

Rozglądam się jeszcze raz, bo jeśli go nie znajdę, to wracam do domu. Nie wiedzę sensu, żeby tu siedzieć, jak nie będzie osoby, dla której mógłbym tu przyjść. W końcu jednak go zauważam, jak siedzi na dachu budki dla ratownika, która postawiona jest i tak wysoko.

Podchodzę tam, ignorując piasek, który dostaje mi się do butów.

- Jak tam wszedłeś? - pytam chłopaka. Blondyn spogląda w dół, wyraźnie zaskoczony moim głosem i moją obecnością.

- Okno - mówi tylko.

Wchodzę po drewnianych schodach na budkę, by sprawdzić, o czym mówi.

- Pomogę ci - dodaje spokojnie, co tym samym mogę uznać za zaproszenie mówiące chodź tu. I logiczne, że zamierzam to wykorzystać.

Postawiam stopę na niedużym otworze, które ma robić za okno małego drewnianego pomieszczenia, w którym nie ma kompletnie nic i każdy tej nocy może tam wejść. W sumie nie zdziwiłoby mnie, gdyby to był takie miejsce, w którym dzisiaj w nocy jakaś para może się schować, żeby się całować albo i nawet robić coś więcej. Jednak pomoc blondyna nie jest mi potrzebna, bo daję radę sam wejść na drawniany dach.

- Nieźle się urządziłeś - zauważam. Chłopak trzyma w dłoni jedną butelkę z piwem, a niedaleko postawione są jeszcze dwie. Krzyżuję nogi, rozsiadając się wygodniej.

- Chcesz? - pyta zmęczonym tonem, przysuwając do mnie jedną z butelek.

- Podziękuję - odpowiadam spokojnie. Tak naprawdę nigdy nie piłem alkoholu. I nie zamierzam. - Dlaczego siedzisz na dachu, zamiast tam? - Ruchem głowy wskazuję na ognisko, które oświetla jego twarz pomarańczowymi i ciepłymi barwami.

- A dlaczego ty tu jesteś? - pyta. - nigdy nie chodziłeś na takie rzeczy - zauważa.

- Uwierzysz, jak powiem, że to moi rodzice mnie tu wysłali? - pytam, na co blondyn wybucha śmiechem, pewnie by tak nie zareagował, ale czuję od niego alkohol, więc musiał wypić już więcej. - mówię prawdę. Chyba chcą, żebym przyprowadził jej jakiego... jakąś - poprawiam się szybko. - dziewczynę.

Moi rodzice nie byli osobami tolerancyjnymi. W końcu wychowali się w jeszcze bardziej restrykcyjnych czasach niż my. Ale kiedy w tamtym roku powiedziałem im, że jestem gejem, więc podobają mi się faceci, od razu zapewnili, że i tak mnie kochają, bo przecież jestem ich ukochanym synem i że będą się dla mnie starać, żeby to akceptować, kiedy w końcu kogoś im przyprowadzę. W końcu powiedzieli, że najważniejsze jest dla nich moje szczęście.

𝓣𝓱𝓮 𝓣𝓱𝓮𝓸𝓻𝔂 𝓸𝓯 𝓵𝓸𝓿𝓮 |𝓖𝓻𝓮𝓮𝓷𝓕𝓵𝓪𝓶𝓮|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz