Rozdział 11.

2.7K 173 18
                                    

Po ostatniej lekcji nie skierował się od razu do Wieży Gryffindoru. Cały dzień w towarzystwie krzywych spojrzeń i obelg zmusiły go do spędzenia reszty dnia w samotności. Potrzebował miejsca, do którego nikt nie będzie miał dostępu, dlatego niewiele myśląc popędził do Pokoju Życzeń. Tam już będąc położył się na wygodnej kanapie i zasłonił oczy ręką. Pokój przypominał mu o bladym ciele, platynowych włosach i błękitnych oczach zasnutych mgiełką. Jakby na złość, wszystko w środku wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy. Nawet te cholerne maślane ciasteczka leżały na tacy na stoliku kawowym. Widocznie nawet zamek był przeciwko niemu. Westchnął głęboko, odpoczywając w ciszy, która koiła jego zszargane nerwy. Nie był pewien ile czasu już leżał. Był zmęczony, ale sen nie chciał nadejść, jakby na siłę przedłużając jego cierpienie.

— Tak myślałem, że cię tu znajdę. – głos nad nim sprawił, że odsłonił oczy, aby spojrzeć na przybysza.

— Przyszedłeś się ze mnie ponabijać? Wybacz, nie jestem w humorze. – chciał zabrzmieć groźnie, jednak jego głos wyrażał jedynie zrezygnowanie.

— Brałem w tym czynny udział. – powiedział siadając na fotelu, tak jakby to wszystko wyjaśniało.

— A więc po co tu przyszedłeś? – obserwował blondyna, ale nie podnosił się z kanapy.

— Weasley to palant. – stwierdził krótko, a Harry wywrócił oczami. Czego innego mógłby się po nim spodziewać.

— Powiedz mi coś, czego nie wiem.

— Potter, nie, żeby mi na tym zależało, ale nie możesz tak się przejmować tym wszystkim. Nie przypominam sobie, żeby w poprzednim roku tak ruszało cię to, co o tobie mówiła cała społeczność czarodziei. Nazywali cię kłamcą, niespełna rozumu niebezpiecznym szaleńcem. A jednak przyjmowałeś to wszystko na siebie, bo wiedziałeś, że miałeś racje. Czy to nie jest gorsze od tego, co mówią o tobie teraz?

Harry usiadł, aby przyjrzeć się uważniej Ślizgonowi.

— Kim jesteś i czemu udajesz Malfoya?

Blondyn parsknął cicho śmiechem.

— Potter, to ja. Po prostu stwierdziłem, że nie mogę pozwolić nadziei czarodziejskiego świata na załamywanie się takimi błahostkami. – uniósł delikatnie brew.

— A ty niby co możesz o tym wiedzieć? – prychnął brunet.

— Mój ojciec jest skazany na Azkaban za bycie śmierciożercą. Uwierz mi, nie ma gorszej rzeczy od tego. – patrzył na niego uważnie.

— Ale popierasz jego poglądy. Jesteś dumny z bycia Malfoyem, a to chyba wiąże się z byciem poplecznikiem Voldemorta. – na to imię Draco zadrżał delikatnie.

— Owszem, jestem Malfoyem i mam wpojone pewne zasady, które od wieków obowiązują w mojej rodzinie. Nie ze wszystkimi oczywiście się zgadzam. – założył nogę na nogę, opierając się wygodnie o fotel. Sam tak naprawdę nie wiedział, po co tłumaczył to Gryfonowi. Tak, jakby zaczął mu ufać. Chociaż nie miał do tego żadnych podstaw.

— Czyli mówisz, że nie chcesz zostać śmierciożercą? – zainteresował się wyraźnie.

— Oczywiście, że nie. Nie jestem samobójcą. Jakkolwiek moje własne uczucia nie mają tutaj nic do rzeczy. Kiedy przyjdzie na to pora, pewnie będę zmuszony wstąpić w zastępy sadystycznych szaleńców. Jestem Malfoyem, dlatego muszę podążać za moja rodziną.

— Nie myślałeś, żeby porozmawiać z Dumbledore'm? Przecież on mógłby cię chronić, ciebie i twoją rodzinę. Na świecie jest jeden czarodziej, którego V..Czarny Pan się boi. To właśnie Dumbledore.

— Nie. Na razie mój ojciec siedzi osadzony, więc nie muszę się martwić. Potem się zobaczy.

— Malfoy, nie możesz tak żyć!

— Oczywiście nie mogę oczekiwać od ciebie zrozumienia. Nie masz pojęcia, jakie zasady obowiązują w rodzinach czystokrwistych. Jest ściśle określone, co można, a czego absolutnie nie wypada robić. Nie mogę odwrócić się od mojej rodziny, a jestem pewny, że nasz szanowny dyrektor nie zapewni jej ochrony. Na pewno nie mojemu ojcu po tym, co zrobił.

— Mogę z nim o tym porozmawiać. Mnie na pewno wysłucha. A jeśli mi coś obieca, każę mu złożyć Przysięgę Wieczystą.

— Nie. Sam sobie z tym poradzę. Mam swoją dumę.

— Wy i ta wasza duma. Nie widzisz, że ściąga was to na dno?

— Potter, w życiu nie można robić wszystkiego, czego się chce. Na tym ono polega. – Malfoy zaczął się już powoli irytować.

— Polega na dokonywaniu wyborów. Nie wszystkie są słuszne. – westchnął cicho Harry.

Ślizgon nie odezwał się już, a między nimi zapadła niezręczna cisza.

— O tym przyszedłeś ze mną porozmawiać? – Harry postanowił zmienić temat.

— Szczerze?

Gryfon pokiwał głową.

— Chciałem cię zobaczyć. – na te słowa Harry poczuł jak jego puls przyspiesza.

— Po co?

Malfoy jedynie wzruszył ramionami i nie odezwał się. Harry zagryzł wargę, zastanawiając się, co siedzi w głowie blondynowi. Ten podniósł się z fotela, aby zaraz usiąść obok Pottera. Za blisko.

— Malfoy? – Harry zaniepokoił się. – Nie mów mi, że ta klątwa jest dalej aktualna.

— Nie jest. – spojrzał mu w oczy. Czysty błękit. Nie widać było żadnej mgiełki. – Możesz to powiedzieć jeszcze raz?

— Powiedzieć co? – Gryfon zmarszczył brwi. Jego ciało w dziwny sposób zaczęło reagować na bliskość chłopaka. Czuł, że się rumieni.

— Moje imię. Jeszcze raz.

— Malfoy, nie mam pojęcia o czym ty...

— Powiedz to, Potter.

— Draco?

Na te ciche słowo Ślizgon wciągnął głośno powietrze, a sekundę później zmiażdżył usta Harry'ego w pocałunku. Brunet niemal przestał oddychać, czując te miękkie usta na swoich i aż jęknął, kiedy odwzajemnił pocałunek, poruszając ustami przy tych Malfoya. Nie spodziewał się, że wszystko, co czuł podczas trwania klątwy wróci do niego, uderzając z siłą tłuczka. Wsunął palce we włosy chłopaka, pozwalając mu się całować, pieścić językiem, dotykać rozgrzanego ciała. Wszystko jest takie same, dokładnie takie same. Ponownie poddał się chwili.

Mgiełka jego oczu. || DRARRYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz