3. Wojna

145 14 5
                                    

Obudziłam się w czystej pościeli mieszkania pana Skałeńskiego, u którego oczekiwałam mojej matki, jednak oczekiwanie trwało już ponad miesiąc i choć pan Zygmunt zapewniał mnie każdego dnia, że ona za chwilę przyjedzie - z każdym dniem traciłam na to nadzieję. Codziennie przychodziły też wiadomości ze świata o coraz to kolejnych zawiłościach politycznych w Europie.

Zwlekłam się z łóżka i ruszyłam do kuchni, żeby zaparzyć świeżej herbaty. Cały dom jeszcze spał, choć na zegarze już wybiła ósma. W pewien sposób mnie to zaskoczyło, zwłaszcza, że pan Skałeński należał do rannych ptaszków. Postawiłam czajnik na piecyku, po czym krótkim skupieniem uwagi zagotowałam wodę - czajnik zaświszczał donośnie. Zalałam filiżankę wrzątkiem, wrzucając koszyczek z suszonymi malinami.

Spojrzałam przez malutkie półokrągłe kuchenne okienko. W zasadzie cała kuchnia była ciasna. Po jednej i drugiej stronie stały szafki, pomiędzy nimi stół i żyrandol, a zaraz obok okno, z którego rozpościerała się półokrągła panorama Warszawy na fragment uliczki prowadzącej do Zamku Królewskiego, skąd krótka droga na Powiśle¹. Uchyliłam okiennicę z nadzieją na wysłuchanie orkiestry ptaków.

Zamiast ptactwa, moje uszy oplótł rytmiczny stukot kopyt, jakieś głośne rozmowy dżentelmenów, chichoczące damy z dziećmi, czy krzycząca Żydówka, która próbowała sprzedać jakieś rzeczy w nadziei na zarobek.

Chwyciłam za filiżankę i skierowałam się do pokoju dziennego, żeby przez chwilę pomyśleć o niczym. Zanim jednak weszłam do pomieszczenia stanęłam jak wryta. Moim oczom ukazały się dwie postury, obie wsparte o siebie. Przykryte kocem, siedziały naprzeciw dogasającego już (pomimo lata) kominka. Wycofałam się, lecz nie uszłam pięciu kroków i zawróciłam.

"A co jeśli to moja mama?... Jeśli jest tutaj?... - stanęłam przed kanapą i..."

Pan Skałeński otworzył oczy jako pierwszy, patrząc na moją zastygłą w zdumieniu twarz. Zaraz uśmiechnął się kojąco.

- To nie ona. - zapewnił szeptem. W jego oczach zaświeciły łzy. - To Moskwa. Wracaj do siebie.

Kobieta poruszyła się niespokojnie, a jej czoło zmarszczyło się w grymasie. Miała bordową skórę z rycerzem na koniu, zabijającego smoka. Pan Zygmunt poprawił na niej koc.

- Idź już. - wyszłam, zamykając się w pokoju.

Usiadłam przy biurku i chcąc odwrócić własną uwagę od porażki, zaczęłam czytać książkę, ale nie byłam w stanie. Słone łzy po prostu spłynęły po moich policzkach, kapiąc na kartki. Zaczęłam się trząść, żeby tylko nie wydać dźwięku, nie skomleć, choć moja dusza wrzeszczała z tęsknoty. Chciałam wreszcie poznać tą, która mnie zrodziła, tą, która była pierwsza. Pociągnęłam nosem, chowając twarz w dłonie.

W tamtej chwili poczułam się taka... Mała. Nic nie znacząca. A co jeśli moja mama już nie żyje? Jeśli nigdy nie istniała? Co ma znaczyć to wyczekiwanie? Czy mam jej szukać? Czy tkwić w miejscu, czekając na nie wiadomo co?

Nagle ktoś stanął przed moimi drzwiami - zastygłam, zasłaniając usta dłonią i modląc się w duchu, że nic nie było słychać. Usłyszałam rozmowę po rosyjsku:

- Dlaczego ten pokój jest zamknięty? - usłyszałam głos kobiety. Pewnie Moskwa już nie śpi. - Przecież wiesz, że bardzo go lubię. - jej pretensjonalny ton jasno mówił, że mieszkanie bardziej należy do niej, niż do pana Skałeńskiego.

- Nastąpił mały pożar i obecnie poszukuję kogoś kto go wyremontuje. - odpowiedział zwinnie właściciel.

- Otwórz te drzwi. - zażądała.

- Moskwo, proszę. - zaczął pan Zygmunt. - Ten pokój nie wygląda już tak wspaniale i okazale.

- Otwieraj te drzwi albo zatelefonuję do Cesarstwa Rosyjskiego. Na pewno się ucieszy, że jego podwładny nie słucha rozkazów nadanych mu z imienia państwowego.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz