Lew i Orlica. Droga do korony

171 13 109
                                    

Heilbronn, sierpień 1309

Jakiż potrafi być los pokrętny! Fortuna maluczkich wynosi na szczyty, a z wielkich drwi sobie i pozwala im grać na nerwach, jak gdyby nic nie znaczyli w chrześcijańskim świecie! Zapewne tak zareagowałby każdy, kto posłyszałby, że niezależny od siebie samego hrabia, z wychowania i języka Francuz¹, został wybrany na króla Rzeszy Niemieckiej i jednym ruchem przeciął dawne więzy z dawnymi protektorami, niczym katowskim mieczem.

Anno Domini 1309 był przełomowy. Rudowłosą głowę Henryka ozdobiła królewska korona, a cały ród, dotychczas rządzący niewielkim skrawkiem ziemi, wzniósł się na wyżynę zaszczytów, o których wcześniej mógł jedynie pomarzyć. Wszystko się zmieniło, nawet sam Henryk jakby stał się dostojniejszy, szczególnie wtedy, kiedy zasiadał na tronie. Mierzył człeka wzrokiem królewskim, któremu nawet lekki zez nie przeszkadzał, by przeszyć rozmówcę na wskroś.

Również teraz tak zasiadał, wyciągnąwszy nogi przed siebie, a spojrzeniem wodząc po sylwetce opata, który przybył z ogarniętych niepokojem i niechęcią do tamtejszego władcy Czech. W Niemczech przebywał on z kilkoma mnichami, błagając o wysłuchanie króla w sprawie pogrążonego w chaosie kraju.

— Nikt Karyntczykowi nie nadał naszego królestwa — mówił głośno Konrad z Erfurtu, a jego głos wypełnił komnatę. — To lenno, najjaśniejszy panie, jest wolne.

— Czego zatem chcecie? — zapytał go Henryk, patrząc na niego spode łba. Szare oczy wbijały się w Konrada, próbując odczytać jego następny ruch. Chwilę później zerknął na swojego brata, który stał obok tronu i obracał w palcach sztylet.

Opat powędrował za monarchą wzrokiem i spojrzał z obawą na hrabiego Walrama, który w tym momencie schował nóż do pochwy. Następnie nabrał powietrza i rzekł:

— Godzi się, by król Rzymian, pan dbający o swe ziemie i swych lenników, wysłał tam swego syna, by w jego imieniu przywrócił porządek i objął tam tron.

Henryk zacisnął dłoń na podłokietniku, podobnie jak swoją szczękę. Przez chwilę na twarzy Luksemburczyka pojawiło się przerażenie. Czyżby ten opat zmysły postradał?! Miał posłać młodego, wątłego chłopca, jakim był Jan, do tej nierządnej krainy, gdzie niedawno króla zamordowano?²

Wszystko zauważyły maluczkie oczy Konrada. Ojcowskie uczucia najwyraźniej były silne i opat już wiedział, że negocjacje z królem mogą być niezwykle trudne. W tym czasie wzdrygnął się, bo wyczuł, iż wpatruje się w niego inna para krótkowzrocznych, nietypowych jak na Limburczyka, bo pięknych, a nie nieciekawych, oczu.³

— Waść wiesz, co powiedziałeś? — ozwał się Walram, właściciel wbijających się w niego jak zimne sople błękitnych, zmrużonych tęczówek. — Król mój i brat może zaraz cierpliwość stracić.

Czech zmieszał się i spojrzał na Henryka, który uspokoił brata gestem.

— Co ma się to znaczyć? — zapytał łagodnie król, widząc, iż rycerski brat zaraz straci kontrolę nad swoją wybuchowością. — I jak mój syn ma mieć prawo do tronu? Karyntczyk, z tego co nam wiadome, rządzi przez małżeństwo z Anną, córką króla Wacława II.

— Zgadza się, najjaśniejszy panie. Zaiste, wasza wiedza należy być pochwalona. Ostała się jeszcze jedna niezamężna królewna, Elżbieta. Jest panną cnotliwą i obdarzoną prawdziwym kwiatem mądrości. — Opat skłonił lekko głowę. — Wolą całego narodu jest, by ta niewiasta zasiadła na tronie, a mąż, który ją poślubi, może liczyć na miłość swych nowych poddanych.

— To stara panna — rzucił z przekąsem Henryk. — Dla niej mój brat byłby odpowiedniejszy. — Wskazał na Walrama, uśmiechając się. — Mąż w sile wieku, doświadczony, przystojny i odważny.

Lew i Orlica. Droga do korony | one-shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz