8. Jedziemy do szpitala.

3.5K 187 9
                                    

Po około 20 minutach spakowaliśmy już wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i wróciliśmy do domu Justina.
Czułam się u niego naprawdę bardzo bezpiecznie.

Chłopak wniósł obie walizki na górę, a ja ruszyłam za nim.
Nagle zatrzymał się przed swoją sypialnią i odwrócił się do mnie, po czym bacznie mi się przyglądał.

- Coś nie tak? - czułam się naprawdę niezręcznie.

- Mary, chcesz mieć osobny pokój, czy może jednak ze mną? - spytał z szerokim uśmiechem.

Zaskoczył mnie tym pytaniem.
Poczułam falę ciepła spowodowaną zawstydzeniem i stanowczo odpowiedziałam - Osobny. - do czego dodałam lekki uśmiech.

Justin ciężko westchnął.

- Naprawdę dobrze mi się z tobą spało. - mruknął, po czym chwycił walizki i ruszył do "mojego" pokoju.

Mi z tobą również.

-*-

Po rozpakowaniu wszystkich moich rzeczy zeszliśmy do salonu, gdzie wspólnie przygotowaliśmy popcorn, po czym włączyliśmy wybrany przez chłopaka film.
Uwierzcie, był okropny.
Fabuła i gra aktorska na poziomie poniżej zera.

- To był pierwszy i ostatni raz, gdy pozwoliłam ci wybrać film. - powiedziałam, a blondyn spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem.

- Dlaczego? Przecież był znakomity!

- Był straszny! Nigdy więcej, Justin. - mówiłam, śmiejąc się z jego reakcji.

- Wyśmiewasz mnie i mój ukochany film, wspaniale. Należy ci się mała kara. - mruknął i rzucił we mnie garścią popcornu.

- Marnujesz go! - pisnęłam, a mężczyzna opadł na podłogę ze śmiechu.

Dopiero po chwili, która trwała jakby wieczność, wrócił do swojej poprzedniej pozycji na kanapie.

- Skończyłeś? A więc teraz moja kolej. Pokażę ci jak wygląda prawdziwy film. - mówiłam z uśmiechem na twarzy.

-*-

Po odprężającym prysznicu, wyszłam z łazienki owinięta lawendowym ręcznikiem.
Gdy zamykałam drzwi od tego pomieszczenia, spostrzegłam Justina opierającego się o szarą ścianę.

- Co ty tu robisz? - spytałam zdziwiona i nieco zażenowana tym, że stałam przed nim w samym ręczniku.

- Przyszedłem po mojego buziaka. - powiedział, wytykając język.

Matko, wyglądał tak niesamowicie.

- Zwykłe "dobranoc" nie wystarczy? - uniosłam prawy kącik ust.

- Nie satysfakcjonuje mnie. - puścił mi oczko, znowu przegryzając dolną wargę.

Na ten widok zrobiło mi się wręcz ciepło.

- Tym razem musi. Dobranoc. - posłałam mu ciepły uśmiech i czekałam, aż wreszcie wyjdzie.

I z niezadowoleniem właśnie to zrobił.
Przysięgam, że gdyby został jeszcze chwilę dłużej, to chyba rzuciłabym mu się na szyję.

-*-

Minął tydzień naszego wspólnego zamieszkiwania, który zleciał w dosłownie mgnieniu oka.
Justin i ja poznaliśmy się bliżej i muszę przyznać, że dogadywaliśmy się naprawdę dobrze.
O

dnosiłam wrażenie, jakbyśmy byli przyjaciółmi już kilka lat.

To dobrze, że w jego towarzystwie czas płynął tak strasznie szybko, ale to też oznaczało, że miałam coraz mniej czasu.
Musiałam w końcu znaleźć pracę i stanąć na nogi.
I przede wszystkim wyprowadzić się od Justina.

Codziennie szukałam w internecie różnych ogłoszeń, ale nie udało mi się jeszcze umówić z żadną osobą na rozmowę kwalifikacyjną.
Przez cały czas odrzucali moje zgłoszenia.

-*-

Następnego poranka obudziłam się z ostrym bólem brzucha.
Wiedziałam, że było coś nie tak z dzieckiem.
Z hukiem wyszłam z pomieszczenia,  zmierzając do pokoju chłopaka.

Nie chciałam tego dziecka, to prawda, ale nawet nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że mogłoby umrzeć.
Przecież skoro faktycznie było w moim brzuchu, to musiało mu już bić serduszko, co oznaczało, że było istotą żywą.

- Coś się dzieje? - spytał zachrypniętym głosem i przeczesał włosy palcami.

- Bardzo boli mnie brzuch.. Nie mogę wytrzymać. - syczałam z bólu.

W tym samym momencie zgięłam się w pół i upadłam na kolana, oplatając brzuch rękoma.
Ten ból był okropny.

- Cholera.. Chodź, jedziemy do szpitala. - mężczyzna natychmiast podniósł się z łóżka, założył spodnie i koszulkę leżącą na fotelu, po czym pomógł mi wstać.

Justin w drodze do samochodu chwycił moją kurtkę, którą mnie okrył.
Nie minęło nawet 15 minut, a już znaleźliśmy się w szpitalu.
Mężczyzna jechał naprawdę bardzo szybko.

Pielęgniarki podbiegły do mnie, kazały mi usiąść na wózku inwalidzkim i zawiozły mnie do jakiejś sali.
Justin przez chwilę trzymał mnie za rękę, lecz wraz z przekroczeniem progu sali, nie czułam już jego dotyku.

Położyłam się na jednym z łóżek pacjentów, a kilka chwil później był przy mnie lekarz.
Zaczął robić mi przeróżne badania, mówił coś do mnie, ale zupełnie nie mogłam się skupić na jego słowach i czynnościach.
Myślałam wyłącznie o tym koszmarnym bólu.

Niespodziewanie poczułam wilgoć.
Zaczęłam krwawić.
A przynajmniej właśnie tak mówiły pielęgniarki.

Myślę, że tak duża dawka stresu spowodowała moją utratę przytomności.
Tak, dokładnie tak się stało.

Właśnie traciłam swoje pierwsze dziecko i co się ze mną stało? Zemdlałam.

Po obudzeniu przywitała mnie krzywo uśmiechnięta twarz starszej pani.

- Pani Lorey.. Nie mam dobrych wiadomości. - posmutniała.

Nic nie powiedziałam.

- Poroniła pani.

- Co? Ale j-jak.. - byłam zaskoczona.

Było mi naprawdę smutno, że to dziecko nawet nie miało szansy zobaczyć świata, ale jednak z drugiej strony poczułam pewnego rodzaju ulgę.

Czy to źle?

- Może chce pani porozmawiać o tym ze specjalistą? - spytała opiekuńczo pielęgniarka, poprawiając opadający na podłogę róg cienkiej kołdry.

- N-Nie. Poradzę sobie, dziękuję. Tylko.. Proszę zawołać chłopaka, który ze mną przyjechał.. - powiedziałam spokojnie.

- Dobrze, już idę. - ostatni raz wymieniła się ze mną bladym uśmiechem, po czym ruszyła.

Chwilę później dostrzegłam dobrze mi znaną postać.
Justin wyglądał na naprawdę zmartwionego.

- Mary, cholera, wszystko w porządku? - złapał mnie nerwowo za rękę w geście wsparcia.

- Tak, ze mną wszystko dobrze, ale.. To dziecko.. Już go nie ma. - westchnęłam.

- Tak mi przykro. - powiedział smutno i przybliżył nasze splecione ze sobą dłonie do swoich malinowych ust.

W jego oczach dostrzegłam współczucie.

- Nie zdążyłam się jeszcze przywiązać do tego dziecka, więc jest okej. - wymusiłam uśmiech.

Zostałam dzień na obserwacji, który mijał jakby lata.
Na szczęście Juss był przy mnie przez cały ten czas i nie odstąpił mnie na krok.
Był naprawdę wymarzonym przyjacielem.

Skrzywdzona // Justin BieberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz