08: nie zostawiaj mnie

960 144 8
                                    

harry

- Dobrze się bawiłeś na ostatniej wizycie, Harry?

- Taa.

Pani Styles uniosła brwi.

- Naprawdę? Co robiłeś?

- Nic.

- I to była zabawa? - spytała sceptycznie.

Bezmyślnie kopnął nogę kanapy, z oczami spuszczonymi na podłogę. Dlaczego tak dużo pytań? Od zawsze. Wszyscy zawsze zadawali mu tyle pytań, oczekując odpowiedzi. Ale nikt nigdy nie miał żadnej odpowiedzi dla niego.

- Harry Stylesie, odpowiadaj gdy ktoś zadaje ci pytanie.

Gdyby spytał "dlaczego Gemma umarła?", nikt by nie odpowiedział.

- Haroldzie Edwardzie Styles.

Harry wstał. Nie chciał rozmawiać o Hazel Grace z jego matką. Nie chciał o niej rozmawiać z nikim. Nie była kimś o kim potrafiłby rozmawiać. Nie była kimś, kogo rozumiał i myślał, że nigdy nie zrozumie. Więc jakim prawem, jego matka myślała, że zrozumie, jeśli nawet jej nie poznała.

- Idę do swojego pokoju. - powiedział Harry i tak zrobił.

Kiedy już się tam znalazł, położył na łóżko i bez celu wpatrywał w sufit. Zwykle o tej porze myślał o Gemmie.

Zamiast tego, zaczął rozmyślać o Hazel Grace i jej dużych oczach obserwujących go, gdy grał na gitarze. Słyszał własny głos, zachrypnięty z ukrytymi emocjami, gdy śpiewał piosenkę która ukrywała się w jego sercu od tak dawna.


Don't let me,

don't let me,

don't let me go.

'cause I'm tired of feeling alone.


I nagle, Harry właśnie to poczuł. był tak zmęczony byciem samotnym, że niemal nie mógł oddychać. Nie było już tlenu w jego pokoju.

Dziko zerwał się z łóżka i zbiegł po schodach. Zarzucił na siebie kurtkę, otworzył drzwi i wypruł na zewnątrz. W momencie, gdy drzwi miały się już zatrzasnąć usłyszał krzyk.

- Harry, gdzie ty na litość boską się wybierasz? Wróć! Ma padać!

Harry ją zignorował. Biegiem ruszył chodnikiem w stronę kliniki. Jego pamięć go nie zawodziła; doskonale pamiętał drogę od tamtego miejsca do domu Hazel Grace.

Docierając tam, zatrzymał się przed drzwiami. Nie zauważył, że płakał.

Harry wziął głęboki oddech. Czy był gotowy, by ona zobaczyła go w takim stanie? Do tej pory widziała go jedzącego ciasteczka i grającego na gitarze. Nie miała sposobności dostrzec jego załamanej strony. Tak bardzo się starał ją ukryć, a teraz nie mógł.

Nie może tego zrobić. Nie może się takim pokazać.

Odwrócił się by odejść i wtedy drzwi się otwarły. Stała tam, ubrana w krótkie spodenki i podkoszulek, z włosami spiętymi w kucyka.

- Harry? - sapnęła. - Co tutaj robisz? - a później. - Płaczesz!

Płakał. Oczywiście, że płakał. Nigdy nienawidził siebie tak bardzo, jak w tamtym momencie.

Jak się zapowiadało, grzmot przetoczył się nad jego głową.

- Wejdź, Harry. Wejdź do środka, tu jest sucho. - zaprosiła go, jakby najnormalniejszą na świecie rzeczą było, pojawienie się pacjenta pod jej domem późnym wieczorem.

Kaszląc przez odruch wymiotny spowodowany łzami, Harry pokręcił głową. Przebiegł palcami po swojej twarzy, prze mokrą koszulę i włosy.

- Gemma. - wyszeptał. - Boże, tak bardzo za nią tęsknie. Nikt w domu nie rozumie i ja po prostu nie wiem co zrobić, ja...

- Oh Harry

Bez zawahania przekroczyła próg ciepłego i suchego domu. Już po chwili oboje stali na zewnątrz, w deszczu. Błyskawica oświetliła jej twarz. Jej oczy błyszczały, gdy się mu przyglądała, a on musiał złapać oddech.

Potem oplotła jego szyje ramionami i nie puściła.

I wciąż jego serce bolało, on był zimny, mokry i cierpiał.

Ale nie był sam.


ten rozdział mnie wzruszył... Tak myślę. O mamo, został już tylko jeden. Pojawi się on za tydzień, ponieważ jutro wyjeżdżam i wracam w piątek. Ily, przepraszam za tak długą przerwę.

White Walls // h.s // tłumaczenieWhere stories live. Discover now