— Cała ta sprawa jest, jak dla mnie, mocno podejrzana. – powiedział Snape. Siedzieli razem z dyrektorem w jego komnatach, a w dłoniach trzymali szklanki z rżniętego szkła, wypełnione złocistym trunkiem.
— Nie wątpię, Severusie. Jednak to zbliża nas do rozwiązania naszej zagadki. – powiedział starszy czarodziej, upijając łyk.
— Zagadki? – uniósł brwi.
— Mojej śmierci. A raczej jej sfałszowania. Śmiem twierdzić, iż Voldemort zlecił komuś to zadanie, komuś, kto jest ściśle związany z Hogwartem.
— Myślisz, że to niejaka panna Bell?
— Nie. Ona była jedynie narzędziem. Na razie nie mamy podstaw, aby kogokolwiek podejrzewać. Musimy czekać na rozwój sytuacji. Musisz być jednak czujny, przyjacielu. Sam możesz również przypuszczać, że jest to jeden z twoich podopiecznych. Większość z nich to poplecznicy Czarnego Pana. Nie waż się zaprzeczyć.
Snape nie odezwał się, zaciskając usta w cienką linie.
— Wątpię też, abyś dowiedział się tego od Czarnego Pana. Zadanie tej młodej osoby zapewne owiane jest tajemnicą, jednakże możesz spróbować. Musisz robić to rozważnie, chociaż to, oczywiście, sam dobrze wiesz.
Pokiwał głową.
— Zrobię co w mojej mocy. Nie spodziewaj się jednak szybkich efektów, o ile jakiś. Jeżeli masz rację, może być ciężko. Nie mogę pytać bezpośrednio.
— Tak. W tym momencie musimy uzbroić się w cierpliwość. Prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw.
***
Dzień meczu był pochmurny, ale nie zapowiadało się na deszcz. Ziemia jednak wciąż była rozmoknięta, więc pluskała z każdym krokiem uczniów, którzy wybierali się na stadion. Harry zauważył, że spora cześć Gryfonów wybiera się na mecz. Każdy z nich oczywiście życzył Krukonom wygranej. Brunet również udawał, że cieszyła by go wygrana Ravenclaw. Całym sercem jednak był za drużyną Draco. Z racji tego, że był kapitanem, musiał być obecny na meczu, aby rozszyfrować taktykę obu przeciwników i odpowiednio nastawić siebie oraz swoją drużynę na kolejne rozgrywki. Jedyne, co sobie obiecał, to że w meczu przeciwko Slytherinowi nie da Malfoyowi wygrać. Musiał doprowadzić Gryfonów do zwycięstwa, a tym samym zdobyć Puchar Quidditcha. Nieważne jakie były ich relacje, nie zamierzał dawać mu forów. Miał nadzieje, że Draco był tego samego zdania.
Zajęli miejsca na trybunach, a obie drużyny wyszły na boisko. Draco podał rękę kapitanowi przeciwników. Ustawili się na swoich pozycjach, a pani Hooch zagwizdała, co oznaczało początek meczu. Zawodnicy ruszyli z prędkością błyskawicy, a kafel momentalnie pojawił się w rękach Krukonów. Tak agresywnej gry w ich wydaniu Harry jeszcze nie widział. Szli jak burza, uniemożliwiając przeciwnikom zdobycie kafla. Emocje cały czas były napięte, a krukońska cześć trybun wiwatowała głośno. Pierwsze punkty zostały zdobyte przez drużynę Ravenclawu, ale Ślizgoni nie pozostawali dłużni. Kafel śmigał między ścigającymi, którzy zbliżali się nieustannie do pętli Krukonów. Dziesięć do dziesięciu ogłosił komentator Zachariasz Smith, który nie szczędził sobie szyderczych komentarzy w stronę domu węża. W Harrym krew wrzała, słysząc te wszystkie bzdury i dziwił się, że McGonagall jeszcze nie zwróciła mu uwagi. Przez swoje rozmyślanie przegapił moment, w którym szukający ruszyli w pogoń za złotym zniczem. Uważnie obserwował poczynania obu graczy, zagryzając mocno wargę. Draco jednak widocznie odwlekał złapanie piłki, chcąc dać szanse swojej drużynie zdobyć więcej punktów. Tłuczek o mało nie trafił go w bark, gdyby nie szybki unik, a Harry niemal stracił oddech. Złota piłeczka ponownie zniknęła z pola widzenia, zmuszając szukających do okrążania boiska. Drużyny szły łeb w łeb, zdobywając bramkę za bramką. Tak wyrównanego meczu jeszcze nie widzieli, trybuny szalały w okrzykach i głośnych skandowaniach nazw swoich domów. Zauważył, że pałkarze Krukonów skupiali się bardziej na szukającym przeciwników, niż na ścigających. Musiał wziąć to pod uwagę na treningu z Gryfonami. Kolejne punkty wskoczyły na tablice wyników, sześćdziesiąt do pięćdziesięciu dla Ravenclawu. Draco musiał się pospieszyć że zlapaniem znicza. Blondyn widocznie był tej samej myśli, ponieważ gdy zauważył złoty blask, zanurkował w jego kierunku. Cho Chang ruszyła za nim, siedząc mu na ogonie. Dziewczyna była zwinna, ale szybkością nie dorównywała Malfoyowi. Ślizgon nagle wykonał obrót wokół własnej osi, a dziewczyna nie wiedząc co się dzieje, oberwała tłuczkiem wysłanym w stronę Malfoya przez jej własnych pałkarzy. Tłum krzyknął głośne „Nie!", kiedy azjatka znacznie zwolniła, trzymając się za bark. W tym momencie wynik meczu został przesądzony, gdyż Draco złapał znicz, a Smith z żalem ogłosił:
— Malfoy zdobywa sto pięćdziesiąt punktów! Wygrywają Ślizgoni!
Zielona cześć trybun szalała z radości, a zawodnicy skierowali się ku ziemi. Harry z trudem udawał, że nie cieszy się z tej wygranej. Mecz był naprawdę emocjonujący, dlatego schodząc z trybun rozmawiał z Ronem, głośno komentując każdy szczegół. Oboje uznali, że Krukoni w tym roku są silną drużyną i trzeba będzie się naprawdę postarać, żeby z nimi wygrać. Gdy byli już na dole zauważył Cho, która kierowała się do szatni. Przeprosił przyjaciela i udał się w jej stronę.
— Cho! Poczekaj!
— Och, Harry, cześć. – uśmiechnęła się do niego lekko.
— Wszystko w porządku? Widziałem jak walnął cię ten tłuczek. Wasi pałkarze grają bardzo agresywnie w tym roku.
— Nie, to nic takiego. Mogłam bardziej uważać. No i przeze mnie przegraliśmy.
— Daj spokój to nie była twoja wina. Grałaś wspaniale. – uśmiechnął się do niej. – Mam nadzieję, że do następnego meczu wyzdrowiejesz. Gramy przeciwko sobie.
— Tak, myślę, że będzie już w porządku. Ale dziękuje, że zapytałeś. To bardzo miłe z twojej strony.
Gryfon odprowadził ją do szatni, po czym skierował się do wyjścia ze stadionu. Zauważył, że błękitne oczy obserwują go uważnie, na co jedynie wzruszył ramionami i nie patrząc w stronę blondyna uśmiechnął się pod nosem. Obiecali sobie szybkie spotkanie po meczu, gdyż w domu Slytherina odbędzie się huczna impreza bez względu na wynik, chociaż Harry wiedział, że Ślizgoni przypuszczali wynik meczu. Malfoy był naprawdę dobrym szukającym.
***
Po obiedzie udał się w stronę Pokoju Życzeń. Jego współdomownicy ani na moment nie przestawali komentować przebiegu meczu, gratulując mu złapania Złotego Znicza. On z dumą odpowiadał, że to było przecież oczywiste, iż to on zdobędzie złotą piłkę. Chang nawet w procencie nie dorównywała jego umiejętnościom i talentowi. Reszta Ślizgonów śmiała się oczywiście głośno, raz za razem odtwarzając moment, w którym szukająca Krukonów oberwała tłuczkiem w bark. Po tym, co Draco widział po meczu, nie mógł się z nimi nie śmiać. Był cholernie zazdrosny o dziewczynę, wiedział że w tamtym roku Potter był z nią w bliskich relacjach, a teraz jak gdyby nigdy nic rozmawia sobie z nią na jego oczach i odprowadza ją do szatni! Musiał pokazać Gryfonowi, że to on, Draco Malfoy, jest teraz osobą, z którą się spotyka. Co z tego, że nie mogli przecież się ujawnić. Nie zmienia to jednak faktu, że Potter nie może sobie bezkarnie rozmawiać i śmiać się z byłymi, kiedy jest z nim! Żaden z nich nigdy nie pytał się czym tak naprawdę jest ich relacja, ale Draco myślał, że to przecież oczywiste. Widocznie musiał wyperswadować to Potterowi w bardzo oczywisty sposób. Wszedł do Pokoju Życzeń, który wyglądał tak jak zawsze, kiedy w nim przebywali i zaczął krążyć po drewnianej podłodze, czując ogromną wściekłość i żal do Gryfona. Już ja mu pokażę.
CZYTASZ
Mgiełka jego oczu. || DRARRY
FanfictionDwóch szkolnych wrogów, których połączy jedno specyficzne zaklęcie. Jak zareagują, kiedy dowiedzą się czyją sprawką była drastyczna zmiana w postrzeganiu siebie wzajemnie. --- Okładka skromna, ale ważne, że jakaś. Autor podpisany na fanarcie.