Rozdział 3

60 12 19
                                    


Ze wschodem słońca wstaję i krzątam się po sypialni. Otwieram wysłużoną komodę, z której wyciągam ciepłe odzienie, a także pas z nożami, który przyczepiam do uda. Na końcu zarzucam na siebie pelerynę. Biorę skóry z łani.

– Za niedługo wrócę – zwracam się do Alice.

Patrzy na mnie zaspanym wzrokiem.

– Gdzie idziesz?

– Idę do miasta sprzedać skóry. – Lekko je unoszę. – Powinnam szybko wrócić.

Kiwa w milczeniu głową, więc opuszczam chatę.

Po dłuższej wędrówce zza horyzontu wyłania się potężny mur obronny, okalający całe miasto niczym tarcza. Kamienie, z których go wzniesiono, noszą ślady upływu czasu, mchu i wielu zim, a wysokie wieże wartownicze górują nad całą okolicą. Brama – wysoka, solidna, ozdobiona herbem miasta przedstawiającym królową z koroną na głowie – stoi otworem. Przed nią kręcą się strażnicy, ubrani w długie, brązowe płaszcze z kapturem. Wzdłuż ich rękawów wiją się wyhaftowane złote węże. Półpancerze połyskują na ich piersiach, a pod nimi widać delikatnie błękitne tuniki z symbolem królewskim.

Biorę głęboki oddech, próbując opanować niechęć, gdy widzę tłum ludzi na głównych ulicach. W mieście panuje zgiełk – wszędzie słychać gwar rozmów, śmiechy dzieci, stukot kopyt koni, a powietrze jest gęste od zapachu jedzenia, skóry i kurzu. Mimo to, staram się szybko przejść, unikając bliższego kontaktu. Nie przepadam za ludźmi z miasteczka. Ich życie wydaje mi się przesadnie chaotyczne, pełne zbyt wielu spraw, które wcale mnie nie dotyczą.

Targtętni życiem jak nigdy wcześniej. Stoły obwieszone są warzywami, owocami, serami i przeróżnymi wyrobami mlecznymi, starannie ułożonymi. Każdy produkt wygląda jak dzieło sztuki. Krępe kobiety w długich, wełnianych spódnicach i w lnianych fartuchach targują się z handlarzami, gestykulując energicznie, a młode dziewczęta w białych, falbaniastych koszulach, z warkoczami spiętymi w korony, zbierają zakupy do wiklinowych koszy. Mężczyźni przechadzają się wśród stoisk, oglądając broń, narzędzia czy skórzane wyroby, podczas gdy chłopcy gonią między straganami, zakurzeni od biegania po ulicach.

Zapach świeżego chleba i ziół unosi się w powietrzu. Mimowolnie zaczynam się zastanawiać nad tym, czy nie kupić jakiegoś owocu lub kawałka sera. Jabłka wyglądają soczyście, a sery wydzielają tak intensywny aromat, że ślinka napływa mi do ust. Czuję, jak burczy mi w brzuchu, ale szybko karcę się w myślach. Muszę pamiętać, po co tu przyszłam. Te skóry i pieniądze, które za nie wezmę, ułatwią nam życie, zwłaszcza gdy zabraknie zwierzyny w lesie.

Przyspieszam kroku, odwracając wzrok od straganów, i idę dalej, w kierunku domu szewca.

Po dłuższej wędrówce widzę w oddali mur obronny okalający miasto. Podchodzę do otwartych, wysokich bram i biorę głęboki oddech na widok tłumu na ulicach. Nie przepadam za ludźmi z miasteczka, więc szybko idę w kierunku domu szewca. Przepychając się, przechodzę przez targ. Przyglądam się warzywom, owocom, serom i innym wyrobom mlecznym. Ślinka mi cieknie na sam ich widok i zapach.

Przez chwilę zastanawiam się nawet nad tym, czy któregoś z nich nie kupić. Po chwili karcę się w myślach. Muszę pamiętać o tym, że te pieniądze na jakiś czas ułatwią nam życie, zwłaszcza gdy zabraknie zwierzyny w lesie. Idę więc dalej.

Szewca dostrzegam przed budynkiem. To niski mężczyzna z łysiejącą głową i wielkim brzuchem, na którym zawsze opina mu się skórzana kamizelka. Dzisiaj ubrał pod nią lnianą koszulę i luźne spodnie. Zauważa mnie, a już zwłaszcza to, że niosę skóry. Na jego twarzy widzę zadowolenie na pewny zysk, jaki dostanie z nich za uszycie butów.

Tajemniczy LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz