Uczęszczaliśmy do jednej szkoły tylko niecały semestr, ale teraz czuję się, jakbyśmy chodzili tam razem przez przynajmniej kilka lat. Zanim się spostrzegłem, przyzwyczaiłem się do czekania na niego przy furtce. Szybko dostrzegał mnie z okna i przyspieszał zbieranie się, żeby wybiec na dwór w rozpiętej kurtce, zapominając o domknięciu drzwi. Wtedy zawsze zjawiał się jego tata i krzyczał za nim, by następnym razem pamiętał, a działo się to każdego ranka.
- Hej - witał się próbując zabrzmieć na poważniejszą osobę niż wyglądał. Na szybko zmieniał pozycję grzywki.
- Dużo masz dziś lekcji? - pytałem nie dlatego, że chciałem wiedzieć. Znałem jego plan lekcji na pamięć.
- Dziś... dziś środa? - upewniał się. - To mam do późna. Nie zdążę dziś pograć... - I zaczynał marudzić. Im bliżej go poznawałem, tym zwyczajniejszy mi się wydawał. Ale nie w ten nudny sposób. Jego zwyczajność działała na mnie jak magnes. Pragnąłem przebywać w jego towarzystwie, bo czułem się z tą zwyczajnością bezpiecznie. Trzymała mnie ona przy ziemi. Była moim miejscem, którego nigdy wcześniej nie potrafiłem znaleźć.
- Chcesz zobaczyć moje karty? - zapytał kiedyś, gdy wracaliśmy. Było mroźnie, ale nie wiało. Jisung jak zwykle nie miał rękawiczek. - Ostatnio wylosowałem legendarną! - pochwalił się z dumnym uśmiechem. Wyciągnął z kieszeni mały woreczek, rozwiązał go i pokazał mi karty pokemonów.
- Mam tę. - Wskazałem na jedną z nich. Losową. Nie miałem pojęcia o pokemonach.
- Naprawdę? - Wydawał się zszokowany. Patrzył na mnie wielkimi oczami.
- Nie - przyznałem z lekkim uśmiechem, machnąwszy ręką. - Nie zbieram ich.
- Oo... - pokiwał powoli głową, chowając swoje zdobycze do kieszeni. - A co zbierasz?
- Cegły.
- Cegły?
- No, mam ich całą piwnicę.
Jisung patrzył na mnie jak na wariata.
- Jest ceglana - wyjaśniłem.
Boże, byłem taki zabawny. Ludzie raczej nie rozumieli mojego humoru, nie naprawdę, ale Jisung roześmiał się w głos. To wcale nie znaczyło, że zrozumiał, choć właśnie podtrzymywał się płotu, by nie upaść. Sam zacząłem chichotać pod nosem widząc go w takim stanie.
Nasze żarty nieczęsto miały sens. Jisung czasem mówił coś tak odklejonego... Twierdził, że to ja mówię bardziej losowe rzeczy, ale nie byłem pewien, czy to prawda. W końcu zawsze podłapywał to, co mówiłem, jakbyśmy byli w temacie od dziesięciu minut.
- Nie lubię, kiedy mam imbir, ale nie mam sosu sojowego. Kiedy mam tylko sos sojowy, to zawsze da się coś z nim zrobić, ale czuję, że imbir bez sosu sojowego jest samotny.
- Dlaczego w ogóle jesz imbir z sosem sojowym? Ja to... nie znam się. Wolę keczup.
- Niemożliwe.
- Otóż tak. Jestem niezwykły. - Uśmiechnął się przebiegle, doskonale wiedząc, że keczup czyni go najzwyklejszą osobą w świecie.
Jisung mógł być zwyczajny, ale coś w nim było faktycznie niezwykłego. Lub to, co nas łączyło. Cokolwiek robiliśmy, potrafiliśmy się zgrać. Naturalnie przychodziło mi wygłupianie się, kiedy on zaczynał. A gdy milczał, wsłuchiwałem się w tę ciszę i chłonąłem każdą jej cząstkę. Nie minęło długo, zanim rutyną stały się dla mnie spotkania z Jisungiem. Chociaż nie chodziło tu faktycznie o spotkania. Bo to nie do końca tak, że się spotykaliśmy i rozstawaliśmy, że byliśmy razem lub osobno. On był częścią mojej codzienności i byłem tego świadom. Nie musiałem go wyczekiwać, bo czułem jego obecność, nawet jeśli nie był przy mnie. Nie wiem, czy on wtedy czuł to samo. Zdaje mi się, że nie zauważał mojej osoby tak, jak ja zauważałem i celebrowałem jego. Nie przywiązał się do mnie od razu i na pewno nie tak mocno. Myślałem sobie wtedy, że moje dni są zupełnie inne, odkąd on się zjawił, ale czy ja byłem dla niego czymś wyjątkowym? Chyba tylko nowym okruszkiem na dywanie, który łatwo jest zamieść pod komodę. Być może nawet nie zauważyłby mojego zniknięcia.
CZYTASZ
Skrawki | minsung
FanfictionZawsze byliśmy razem i zawsze nie do końca. Niczego nam nie brakowało, jedynie ja pozostawałem odrobinę pusty. I to chyba nie twoja wina, mimo że wolałbym zwalić to wszystko na twoją nieświadomość. Ale to ja - ja byłem nieświadomy. Uparcie nie chcia...