XII. koty

95 16 1
                                    

W ostatniej klasie liceum nie przejmowałem się przyszłością. Albo może... nie chciałem o niej myśleć. Nie potrzebowałem o niej myśleć? Czasem wydaję się skomplikowany, ale potrzeby mam bardzo proste. Chcę tylko dobrze zjeść i o nic się nie martwić. Nie martwiłem się więc, bo miałem co jeść każdego ranka i wieczora, a gdy wracałem do domu, czekały na mnie Soonie, Doongie i Dori. Moje ukochane koty. Gdy tylko przekraczałem próg, słyszałem miauczenie. Nie mogłem nawet ściągnąć płaszcza, bo od razu zaczynały ocierać się o moje nogi. Przeurocze stworzenia. Jisung kiedyś myślał, że mam tylko jednego kota i kompletnie oniemiał, gdy zobaczył Soonie obok Doongie.

To była jedna z jego pierwszych wizyt w moim domu. Już dużo słyszał o moim kocie i spytał, czy może go zobaczyć. Musiała być jeszcze zima, bo pamiętam, jak weszliśmy do środka i było tak przyjemnie ciepło. Odczekałem chwilę, zanim ściągnąłem czapkę. Jisung, rzecz jasna, nie miał czego z głowy ściągać. Nie rozpiął nawet kurtki, bo dopadł Doongie, który nieśmiało się do nas zbliżał. Na pewno był zdziwiony nową osobą. O dziwo, nie zwiał od razu Jisungowi, mimo gwałtowności chłopaka w pieszczeniu. Doongie dał się podrapać po szyi, ale szybko wydostał się od napastliwych dłoni i czmychnął w głąb domu.

Do tego czasu zdążyłem już odłożyć płaszcz i buty. Rozcierałem zmarznięte ręce. Jisung spojrzał na mnie, jakby niepewien, co powinien zrobić.

- No rozbieraj się.

Powstrzymał chichot, dalej się na mnie gapiąc. Wiedziałem, jak to zabrzmiało. Zrobiłem to celowo.

- Zrobię ci coś do jedzenia - dodałem i od razu się pospieszył.

Gdy jedliśmy, znów przyszedł do nas Doongie. Jisung już ostrożniej zbliżył się do niego i przykucnął. Kot sam nadstawił się, by zostać pogłaskanym. Widziałem Jisunga tylko pod kątem i od tyłu, ale ciężko było nie zauważyć, jak bardzo się ucieszył. Byłem pewien, że ma na twarzy jeden ze swoich najszerszych uśmiechów. Zajęło mi chwilę zorientowanie się, że wpatruję się w niego, także uśmiechnięty, nie mając w głowie żadnej myśli. Nic... tylko Jisung.

Odwróciłem się do okna i uśmiechnąłem bardziej. Lepiej, żeby mnie nie przyłapał na tak dziecinnym zachowaniu.

- Na co patrzymy? - usłyszałem bliżej, niż mógłbym się spodziewać i podskoczyłem na krześle. Jisung z głową tuż obok mojej wpatrywał się intensywnie w okno.

- Widziałem orła.

- Gdzie? - Oparł jedną dłoń na stole, a drugą na oparciu krzesła, na którym siedziałem i nachylił się nade mną, żeby dojrzeć nieistniejącego ptaka.

Mogłem z bliska obserwować jego profil. Miał mały nos, prawie przylegający do twarzy, tylko trochę garbaty. Usta, teraz rozchylone, były krótkie, ale pełne. Dolną wargę miał odrobinę większą od górnej. A niżej i nieco w bok oznaczał się na jego skórze samotny pieprzyk.

Już wtedy, gdy tak kontemplowałem detale jego twarzy znajdując się myślami w kompletnie innym świecie, powinienem był zrozumieć, że się nim interesowałem.

Ale to nie miała być nawet opowieść o moim zakochaniu się w Jisungu. Miałem mówić o kotach. Więc jak już zrozumiał, że żadnego orła dziś nie zobaczy, odsunął się, a ja poczułem, jakby owiał mnie niespodziewany chłód. Usiadł na swoim krześle naprzeciwko mnie i wrócił do jedzenia. Po chwili zauważyłem, że spojrzał się w bok i zastygł tak z pałeczkami w połowie drogi do ust.

- Co to jest? Chyba nie mam zeza?

Do Doongie dołączył Soonie. Nie byli tacy sami, ale mieli podobny kolor sierści, więc na pierwszy rzut oka trudno ich było rozróżnić.

- To Soonie - wyjaśniłem. - Mam trzy koty.

- Trzy? Myślałem, że masz jednego.

- Mam trzy. Myślałeś, że cały czas mówię o tym samym?

- Nie było żadnych znaków, że mówisz o trzech!

Wzruszyłem ramionami.

- Gdzie trzeci? Jak się nazywa? - spytał z pełnymi ustami.

- Dori. Potem ci pokażę.

- To ten pierwszy jak ma? - zainteresował się. Uniosłem wzrok znad talerza. Nie spodziewałem się, że naprawdę zainteresują go moje koty. Na początku myślałem, że szuka wymówki, by do mnie przyjść. Musiało mu się nudzić samemu w domu. Z tego, co było mi wiadome, znalazł już sobie znajomych, ale nigdy nie widziałem, żeby ktoś do niego przyszedł.

- Doongie. Ta dwójka jest ruda. Dori jest siwy - wytłumaczyłem. - Nie przywiązuj się, to moje koty - dodałem ostrzegawczo.

- No weź. Nigdy nie miałem zwierzaka. Nie podzielisz się? - Zrobił słodkie oczka i zmienił usta w dziubek.

- Możesz je co najwyżej odwiedzać.

- Tak! - Uderzył pięścią w stół, prawie przewracając jedną z misek. - Koty są moje.

- Nie są.

- Będą moje. Przekonam je do siebie i porwę.

- Jedz.

Skrawki | minsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz