☯️Rozdział 3

426 46 4
                                    

- Wujek Ben – nim na dobre otwieram drzwi, zostaję zamknięta w niedźwiedzim uścisku partnera mojego szefa. Mężczyzna posyła mi radosny uśmiech i przekracza próg. – Co tutaj robisz?

- Wracałem z pracy i pomyślałem, że sprawdzę, co u ciebie. Przy okazji zrobiłem zakupy – podnosi dwie siatki, które potem stawia na blacie. Pomagam mu, szybko rozpakowując torby, a następnie nalewam nam obojgu kawy.

Ben jest przykładem idealnie wysportowanej sylwetki i prawdziwym człowiekiem renesansu. Oprócz trenowania narodowej drużyny piłki nożnej zajmuje się prowadzeniem siłowni, w której jest trenerem personalnym. Po pracy hobbystycznie gra na fortepianie oraz maluje obrazy, lecz czasami zdarza mu się doglądać baru Marka. To właśnie on dał mi szansę. Po śmierci rodziców jako jedyny wierzył w mój talent do sportu, że od tamtej pory zaciekle mnie trenował, bym spełniła swoje największe marzenie.

- Pomyślałem też, że może wyskoczymy na siłownię, skoro masz wolną sobotę – mówi, pociągając wielki łyk ze swojego kubka. Uśmiecham się i przełykam kawę.

- Jasne, czemu nie – wzruszam ramionami. Prawda jest taka, że potrzebuję wyrwać się z domu i zadbać trochę o formę na przyszły mecz.

Czterdzieści minut później docieramy do siłowni Bena. Jak zwykle zabiera mnie wejściem dla pracowników, więc spokojnie omijamy ogromną kolejkę do kasy. Mężczyzna daje mi chwilę na przygotowanie się, a sam idzie do swojej szatni na tyłach. Szybko się przebieram, nie chcąc, żeby czekał na mnie zbyt długo.

Po wyjściu czekam w naszym umówionym miejscu, lecz nim brunet się zjawia, dostrzegam przy szatniach wielkiego artystę Mendesa. Próbuję powstrzymać odruch wymiotny i jakoś się zasłonić. Niestety, chłopak zauważa mnie od razu, wykrzywiając usta w cynicznym uśmiechu. Wywracam oczami, zakładając ręce na piersi.

- Mała Jauregui – podchodzi bliżej, zostawiając w tyle kumpla, z którym prawdopodobnie tu przyszedł. – Przestań się wreszcie kręcić obok mojej dziewczyny. Nie twoja sprawa...

- Może i moja, bo ty za bardzo nie potrafisz jej obronić – warczę, mając ochotę przywalić mu w uśmiechniętą buźkę. – Poza tym nie kręcę się obok niej. To ona kręci się wokół mnie. I gdybym tylko kiwnęła palcem, zostawiłaby cię bez słowa i związała się ze mną.

- Uważaj – przypiera mnie do ściany, aż stykamy się klatką piersiową i mierzymy spojrzeniami. – Pożałujesz tego. Jeśli tylko ją tkniesz...

- To co, Mendes? – uśmiecham się zwycięsko. – Wrzucisz to do sieci jak ostatnia cipa? Czy może naskarżysz na mnie Camili?

- Jak śmiesz... - zaciska szczękę, na co odczuwam swój triumf dwa razy bardziej.

- Hm? Nie mam racji? – podnoszę brew. – Ty się trzymaj od niej z daleka, zanim trafi na półkę do kolekcji zaliczonych dziewczyn jako trofeum.

- Mała dziwko... - sapie, podnosząc rękę, jakby chciał mnie uderzyć, lecz wtedy wielka dłoń zaciska się na jego nadgarstku.

- Jakiś problem, baby?

- Żaden, wujku Benie – mruczę, uśmiechając się do mężczyzny. Shawn blednie jak ściana i odsuwa się na krok.

- Ben Still to twój wujek? – pyta, mając minę, jakby właśnie zesrał się w gacie. Wzruszam ramionami i unoszę kąciki ust.

- Razem z moją bratanicą przyszliśmy tu w spokoju potrenować, więc z łaski swojej opuść mój klub, amigo – mamrocze brunet, puszczając rękę chłopaka. Ten bez słowa sprzeciwu odchodzi w popłochu. Czuję się winna całej sytuacji. Mężczyzna jednak nie wygląda na złego, a bardziej na zmartwionego.

- Wujku, stracisz przeze mnie wszystkich klientów – zagryzam wnętrze policzka do krwi. Brązowooki wzrusza jedynie ramionami i przyciąga mnie do niedźwiedziego uścisku.

- Jeśli takie szumowiny jak on mają być moimi klientami, to nie chcę ich widzieć – mówi na tyle głośno, iż jestem pewna, że Mendes, przechodzący obok nas w pośpiechu ze swoją torbą, nas słyszy. Jego twarz jest wykrzywiona w grymasie złości, ale też strachu. Przechodzi przez bramkę, nawet nie oglądając się za siebie, co również daje mi powód do zwycięstwa. – Nie pozwolę, by ktokolwiek zakłócał twój spokój.

- Wiem, wujku. I dziękuję ci za to – tonę w wielkich ramionach mężczyzny, czując się bezpieczna jak nigdy dotąd.

Reszta ćwiczeń mija nam w dużo lepszej atmosferze. Zostajemy tu przez kolejne dwie godziny, a później Ben odwozi mnie do domu. Z racji tego, że nie miałam żadnych planów na weekend, siadam przed telewizorem i włączam Netflixa. Wybieram byle jaki serial, żeby zagłuszyć panującą dokoła ciszę.

Przez kolejny tydzień Camila dosiadała się do mnie na każdej lekcji. Z jednej strony to było irytujące, bo w jakiś sposób naruszała moją przestrzeń osobistą, a z drugiej przyzwyczaiłam się do tego tak bardzo, że kiedy nie pojawiła się w szkole, brakowało mi tego.

Czułam, że coś się stało. Dziewczyna jest zbyt wielkim kujonem i nie opuściłaby żadnej lekcji, nawet gdyby jechała w stanie agonalnym do szpitala na przeszczep nerek. Podejrzewam, że jeszcze napisałaby sprawdzian na najwyższą ocenę, a olimpiadę wygrałaby pstryknięciem palcami.

Dinah była zaniepokojona. Próbowała rozgryźć, co mi jest, a jednocześnie domyślała się, że chodzi o zniknięcie Cabello. Dziewczyna przestała też przychodzić na treningi cheerleaderek, przez co grałam z mniejszym zapałem i częściej chodziłam zamyślona. Pierwszy raz przebiegłam obok jej domu w nocy. Światło paliło się jedynie w salonie, gdzie jej rodzice i młodsza siostra grali w jakąś planszówkę. Po tamtej sytuacji zaczęłam odchodzić od zmysłów jeszcze bardziej. Gdzie mogła się podziać, jeśli nie było jej z rodziną? Wyjechała? Może naprawdę trafiła do szpitala? Lecz czy wtedy domownicy byliby tacy spokojni?

Sfrustrowana kopnęłam piłkę tak mocno, że przypadkowo wybiłam szybę w szkolnych drzwiach. Oczywiście, trenerka stwierdziła, że nic się nie stało oraz że takie rzeczy się zdarzają, bowiem jej również to się kiedyś przytrafiło. Na swoje szczęście nie zostałam obciążona kosztami wymiany. Dyrektor też jakby przymknął na to oko, odkąd po szkole krążyły pogłoski, że jestem bratanicą Bena Stilla.

Wreszcie, po dziewięciu dniach oczekiwania, zobaczyłam ją. Ubrana w czarną bluzę i jeansy tego samego koloru, mimo dwudziestu stopni na plusie, przeszła obok mnie, jakby miała na sobie Pelerynę Niewidkę. W sali zajęła najbardziej oddaloną ławkę i usiadła. Poczułam się tym urażona, bo początkowo myślałam, że siedzenie razem to nasza mała tradycja, nawet jeśli nie odzywałyśmy się do siebie ani słowem. Dopiero później, gdy chcąc nie chcąc musiała ściągnąć okulary przeciwsłoneczne, wszystko stało się jasne.

Na jej twarzy widniał fioletowy siniak, który dopiero co zaczął schodzić. Mój żołądek wywinął fikołka na ten widok, a nasze spojrzenia się spotkały. Brunetka jednak szybko odwróciła wzrok, wyraźnie zawstydzona. Przełknęłam cicho ślinę. Najwyraźniej teraz to moja kolej.

Minęłam zaskoczoną Dinah, zignorowałam wszystkie szepty przemykające po klasie, które wyraźnie sugerowały, że zbił ją ojciec lub napadł ją ktoś w parku, a następnie zrzuciłam plecak Cabello na podłogę. Pozostałe osoby, łącznie z brązowooką, spojrzały prosto na mnie, dając do zrozumienia, że zachowuję się jak wariatka. Hansen miała wzrok „co ty, do cholery, wyprawiasz", ale olałam to. Camila wyglądała na przestraszoną, przez co miałam wyrzuty sumienia, że nie potrafię wprost zapytać, co się stało. Jednak czułam się w obowiązku jej pomóc i pokazać, że tak naprawdę nie jest sama.

- Suń dupę, Cabello – uśmiecham się szeroko i siadam na pustym krześle. – Nie zapominaj, że jesteś na mnie skazana.

Labirynt miłości Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz