i can feel your breath i can feel my death

507 26 18
                                    

Steve siedział na niewygodnym krześle na zapleczu, słuchając tyrad Dustina, na temat zebranych informacji. Widok broni nie przestraszyła chłopca przed planowaniem kolejnych etapów misji. Wraz z Robin, od rana główkował, jak dostać się do magazynu, który wczoraj udało im się spostrzec. Rozwiązaniem wszystkich ich problemów z tajemniczym schowkiem, stała się karta.

–Otwiera wszystkie drzwi– powiedział Dustin, zainteresowany mechanizmem pożądanego klucza.- Problem polega na tym, że strażnik, który ją ma nosi ze sobą wielki pistolet.

–Mogę go załatwić– oznajmił Steve, kręcąc tą nieszczęsną czapką żeglarza w palcach.

Ignorując, jaką nienawiścią darzył ten kawałek materiału, idealnie sprawdzał się w roli zabawki antystresowej. Wsłuchując się w słowa Hendersona, sam doszedł do konkluzji, że w tym zespole jest miejsce na dwa mózgi operacji, a on znów stał się mięśniami. Bez jakichkolwiek ofert, czy próśb pójścia na pierwszy ogień, na własnych warunkach chciał wyjść przed szereg, pomagając w taranowaniu drogi.

–Kogo?– Robin gwałtownie odwróciła głowę w jego kierunku. Niektóre z jej kosmyków pod wpływem prędkości gestu przykleiły się do warg. 

–Strażnika– Buckley przytaknęła, powoli opadając na oparcie krzesła. –Zakradnę się do niego od tyłu, walnę go i zabiorę kartę. Prościna.

–Przegapiłeś uwagę o wielkiej broni?– Dustin skrzyżował ręce na piersi.

–Nie, właśnie dlatego będę się skradał.– Steve podjął próbę zwizualizowania jego zasadzki, przejeżdżając dwoma palcami po stole.

–Okej, odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Czy kiedykolwiek wygrałeś jakąkolwiek bójkę?

–To był ten jeden raz rok temu, gdy...–Harrington podjął próbę ratowania swojego honoru przed Robin, która nie miała pojęcia o jego przeszłości z obrażeniami. Uśmiech na jej twarz rósł z każdą sekundą, widząc jego marne próby znalezienia słów.

–Właściwie to dwa razy– Henderson podniósł palec, jakby dzielił się z grupą ciekawostką, o której reszta nie mogła mieć najmniejszego pojęcia. –najpierw Jonathan, a potem Billy.

–Hargrove się nie liczy.

–Dlaczego?

–Rozbił mi talerz na głowie!- Brunet podniósł ręce w obronnym geście.

Nadal nie mógł uwierzyć, że Billy mówiący tyle o honorze prawdziwego mężczyzny, czy o czymkolwiek, co pomagało mu w terroryzowaniu szkoły, pokusił się o cios poniżej pasa. Blizna na brwi wciąż mu przypominała, że czasem nie warto grać do końca fair. Szczególnie, jeśli jesteś wciągnięty w sam środek agresywnego szału, wręcz wylewającego się z cielesnej formy przeciwnika.

–Daj spokój Steve i tak przegrałbyś. – Kąśliwa uwaga Hendersona zakuła bardziej, niż powinna.

Wow, dzięki za wiarę, przyjacielu.

–Jestem realistą.

Steve fuknął zirytowany, nie chcąc ciągnąć rozmowy, która szybko przeistoczyła się w wytykanie jego błędów, jakby sam nie spędzał niemiłosiernej liczby godzin na ich analizowaniu. Co by było, gdyby wstał wcześniej? Billy nie zdążyłby położyć rąk na Lucasie. Nie przestraszyłby dzieciaków. Nie zmusiłby Max do przejęcia alternatywy.

Robin również straciła zainteresowanie przekomarzaniem się dwójki, których miała aż za nadto. Odeszła od stołu i błądziła po pomieszczeniu, jakby po raz pierwszy widziała przedmioty się w nim znajdujące. Z uwagą przyglądała się każdemu, zastanawiając się, czy którykolwiek z nich mógłby okazać się pomocny w ich zagwozdce.

I bet you think about me {Steddie} PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz