Rozdział 26. Mavra

89 7 0
                                    

Stały tam. Tak po prostu. Było ich dziesięć, Marcella na samym środku. Wymieniały rozbawione spojrzenia, jako chyba jedyne, oprócz strażników, publicznie nosiły przy sobie broń. Ubrane były jak zawsze, różnokolorowe pasy zawiązane wokół talii.

Ostrze tęsknoty przebiło mnie na wylot i miałam wrażenie, że zaraz ucieknę stamtąd, zostawiając Aspena samego. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogą się tu dziś pojawić. Tylko w rzadkich przypadkach wypełniałyśmy rozkazy króla i królowej, zazwyczaj były to jakieś zlecenia na żywe czy martwe zwierzęta. I tak się stało właśnie podczas tej uroczystości. Królowa najpewniej poprosiła ich o upolowanie zwierzyny na jej urodziny, a zachęcone całkiem porządną sumą, zrobiły to. W zamian również pewnie dostały zaproszenie na bal. Marcella postanowiła podjąć się dość prostego zadania i teraz stała tam, długie czarne loki opadały na jej plecy, wzrok jeździł po zebranych, w typowym dla niej ciągłym podejrzeniu, jakby każdy czaił się na życie jej i dziewczyn. Bo kto wie, do czego zdolni są Obrońcy? Mogliby przyjść akurat tu i zaatakować. Musiały ciągle być w gotowości, tak na wszelki wypadek, gdyby trzeba było się bronić. Noże za pasami, łuki i kołczany ze strzałami przerzucone przez ramiona.

Matko, jak ja za tym tęskniłam. Tak, że aż wstyd mi było to przyznać przed samą sobą.

I w pewnym momencie jej wzrok padł na mnie. Serce stanęło mi w miejscu, nie chcąc ruszyć dalej i zanim miałam szansę się schylić czy odwrócić, zmarszczyła brwi, a na jej twarz wpłynęło zrozumienie. Rozpoznała mnie.

Jej szyderczy uśmiech rozłamał mi serce.

Lucas wbił pazury w moje ramie i w jednej chwili zwróciłam się do Aspena, przerywając mu coś, co zaczął do mnie mówić.

- Chodź - powiedziałam, a właściwie rozkazałam, chwyciwszy go za ramię i pociągnęłam w stronę wyjścia z sali.

- Co robisz? - spytał, próbując oglądnąć się za siebie.

- Chcę się przejść - odparłam, kierując się w stronę schodów. Obróciłam szybko głowę, by sprawdzić, czy nikt nas nie śledzi lub strażnik nie zainteresował się zbytnio naszym postępowaniem, ale na szczęście nic nie dostrzegłam.

Nie byłam nawet dokładnie do końca pewna, czemu uciekałam. Ale nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek w życiu je zobaczę. Na torbie z odtrutkami i truciznami (którą zostawiłam na cmentarzu, dobrze ukrytą) dalej przewiązany miałam fioletowy pas, ostatni stopień w Łowczyniach Księżyca. Nie wiedziałam nawet, czy do końca przebaczyłam jej to, co zrobiła i to, w jaki sposób zareagowała, gdy powiedziałam jej, że odchodzę. Była wściekła, powiedziała mi, że nie uda mi się bez nich przeżyć, że sobie nie poradzę i wrócę na kolanach, błagając o przebaczenie. Wyśmiała mnie i to właśnie dawało mi siłę, by się nie poddawać. Myśl, że miałaby rację. To głównie dlatego dalej parłam naprzód, by samej sobie pokazać, że się myliła.

Chłopak nagle zatrzymał się w połowie kręconych schodów, a ja popatrzyłam na dół, sprawdzając, czy dalej nikt za nami nie podąża.

- Dobra, musisz mi powiedzieć, przed kim uciekamy - powiedział stanowczo, nie pozwalając mi przejść dalej. To było głupie. Nie powinnam bać się stawić temu czoła, ale naprawdę bardzo nie miałam na to ochoty.

- Nigdy ci nie mówiłam, ale strasznie lubię czytać. - Nie okłamałam go w tej kwestii.

- Nie, żebyś cokolwiek mówiła mi o sobie.

- Pomyślałam więc, że skoro już tu jesteśmy, poszukamy biblioteki - dodałam, ignorując jego słowa.

Chłopak zrobił niezbyt zadowoloną minę, jeszcze się wahał, ale ja tylko pociągnęłam go na górę.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz