Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wind. Przycisnęłam guzik z numerem ostatniego piętra i już po dłuższej chwili wyszłam z windy. Oparłam się o murek i obserwowałam uczestników gry.
— Co za słabo myślące istoty. — powiedziałam do siebie, a po chwili usłyszałam kroki w moją stronę. Był to ten sam blondyn, który zaśmiał się z mojej jakże mądrej wypowiedzi.
Przeleciałam go wzrokiem od góry do dołu i ponownie przerzuciłam wzrok na pozostałe piętra.
— Widać, nie tylko ja tutaj racjonalnie myślę — odparł blondyn, a ja uśmiechnęłam się do niego.
— Jak widać. — rzuciłam krótko.
— Chishiya — podał mi rękę, a nasze spojrzenia się spotkały.
— Kazuko. — nasze ręce spotkały się w wspólnym odcisku.
Niedaleko nas przeszło dwóch facetów. Mięśniak i jego kolega. Chishiya im pomachał, ale niestety mężczyzna o wiele wyższy od drugiego przewrócił tylko oczami. Mieli takie same zegarki... Co one oznaczają?
— Ahh, nie miłe. — zaśmiałam się z wypowiedzi blondyna.
— Berek wyruszył na łów.
— Zabawa się zaczyna. — Chishiya uśmiechnął się do siebie. Jego uśmiech był strasznie oceniający i pewny siebie. Taki jak Mayumi.
— Ooo, nasz kochany dziwoląg. — Mayumi pociągnęła mnie za moje średniej długości włosy, a ja upadłam na zimne kafelki łazienki.
— Możesz zostawić mnie w spokoju? — zapytałam się ją z udawaną wyższością. Nienawidziłam jej całym sercem. Była taka, samolubna i okrutna. Nienawidziłam ludzi z tym uśmiechem. Takim jaki miała ona.
— Dlaczego, miałabym to zrobić? — zapytała się, patrząc mi w oczy.
— Proszę cię każdy wie, że tylko udajesz taką straszną, a tak na prawdę po prostu boisz się swojego tatusia. — zaśmiałam się, ale od razu tego pożałowałam, bo dostałam z pięści. Z nosa poleciała mi krew, którą od razu wytarłam rękawem bluzy.
— Zamknij się!
Jak przez mgłę usłyszałam głos blondyna.
— Hej! Kazuko!
— Um, tak?
— Zawiesiłaś się… — powiedział analizując moją twarz. Czułam się jakby miał wywiercić dziurę w czole.
— Tak, przepraszam.
Po chwili można było usłyszeć pierwsze strzały i zauważyć biegających przerażonych ludzi.
— Uwaga! — dało się usłyszeć głos bruneta, który wcześniej rozmawiał z naszym geniuszem. — Berek jest na drugim piętrze, pośrodku! Maska zasłania mu pole widzenia, informujemy się o jego położeniu i razem poszukajmy azylu
— To dobry pomysł, ale nikt mu nie pomoże — powiedział blondyn.
— Tak sądzisz? — spojrzałam na niego, a on uniósł brew do góry
— Idzie z czwartego piętra! Uciekajcie!
Zaśmiałam się z zszokowanej miny Chishiyi. Jak to dobrze jest mieć rację. Po chwili dziewczyna z włosami podobnymi do moich, wspięła się po jednej z rur. Muszę przyznać, że jest niezła.
— Alpinistka, dobra jest.
— Do końca gry pozostało 8 minut. Pozostała liczba graczy: Siedem.
Nagle zauważyłam jak berek strzelał między piętrami w jedne z drzwi. To dosyć nietypowe zachowanie jak na niego, a to może oznaczać tylko jedno. Azyl jest za tymi drzwiami. Blondyn chciał coś powiedzieć, ale go wyprzedziłam.
— Bingo, Chishiya, bingo. — zaśmiałam się szczerze kierując się w stronę schodów.
— Zaczynamy?
Schodząc po schodach z każdym następnym krokiem czułam, narastający strach. Co jeżeli w azylu jest następny berek, który nas wszystkich pozabija. Może, któryś z graczy, zacznie atakować innych.
Przestań tak na tym rozmyślać Kazuko, weź się w garść.
Nabrałam głośno powietrza, zamykając oczy. Wszystko jest w porządku. Wszystko jest w porządku. Podeszłam do drzwi, zauważając Chishiye i tajemniczego bruneta. Już tam byli? Widać, nie był takim bez mózgiem. Tylko gdzie jego kolega.
— Niezłe spotkanie. — rzekłam spoglądając na twarze chłopaków. — No dalej, otwierajcie te drzwi. Tylko uważajcie. Czuje, że jest coś o czym nie wiemy. — Sianogłowy kiwnął głową, a ja wyciągnęłam z mojego paska broń, która miała mi posłużyć do samoobrony. Chłopak się zawahał, nie był pewny czy otworzyć drzwi.
— Pamiętaj, jak nie otworzysz — Chishiya odparł pokazując telefon z czasem. 3 minuty.
W końcu brunet otworzył drzwi, a my weszliśmy do środka, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jedne drzwi prowadziły do małej łazienki, drugie do niewiadomego pomieszczenia. Usłyszałam kroki i co najgorsze, nie nasze. Odwróciłam się i zauważyłam kolejnego berka.
Wiedziałam.
— Uważajcie! — krzyknęłam po czym popchnęłam Chishiye zza drzwi, natomiast brunet otworzył brązowe drzwi i wszedł do pomieszczenia.
Zostałam sam na sam z berkiem numer dwa. Rzuciłam się berkowi na plecy. Usłyszałam jak drzwi się otwierają, ale nie miałam pojęcia, które. Zaczęłam strzelać na oślep, starając się trafić w koniogłowego. Niestety broń wypadła mi z dłoni, a ja zostałam rzucona jak workiem starych ziemniaków. Kręgosłup, zaczął mnie nie miłosiernie boleć, tak samo jak okolice nerek. Starałam się ignorować ból i wstać, ale zrobiło mi się ciemno przed oczami. Usłyszałam jedynie głos Chishiyi.
— Kazuko!
— Czekaj, dam radę… — wstałam powoli z posadzki i ręką złapałam się w okolice bolącego miejsca.
Kurwa.
Złapałam się ramienia Chishiyi i poczułam jak jego ciało się napina. Puściłam go i podeszłam do drzwi, otwierając je. Koniogłowy chciał wycelować w bruneta, ale sprawnie mu to uniemożliwiłam, kopiąc w jego rękę, aż broń wypadła mi z ręki. Nagle przez okno weszła nasza Alpinistka i złapała paralizator Chishiyi.
— Odsuń się! — usłyszałam i od razu ktoś mnie pociągnął w stronę drzwi.
Przez to wszystko dopiero teraz poczułam prawdziwy ból pleców. Jęknęłam przeciągle zamykając oczy. Ktoś zabrał mnie na tak zwanego barana i zaprowadził do auta. Jakim cudem to auto działa.
— Kurwa, chyba umieram. — zaśmiałam się, ale nie na długo, bo poczułam ból.
— Jedźmy już na plażę.
Zaraz gdzie? To ta ich tajna korporacja. A może mnie porywają. Niestety dalej niż nic nie pamiętam, bo sen ogarnął moje powieki.
| AUTHOR'S NOTE
864 słów :))
CZYTASZ
ostatnia wieczerza | chishiya, alice in borderland.
Fanfiction-Jesteśmy zbyt zagubieni by to sobie wyznać, ale musisz pamiętać o jednej rzeczy. - odparłam przyglądając się widokowi panoramy Tokio. - Tak? - Jesteś jak te gwiazdy nocą na odkrytym niebie. Jesteś tak daleko, a jednocześnie tak blisko mnie. To tak...