Biuro było przestronne. Na lewo od wejścia znajdowało się okno, przysłonięte bokami zwiewną firaną z jedwabnych nici. Tuż obok okna stał wieszak, na którym wisiał ociekający wodą płaszcz, widocznie jeszcze po wczorajszej ulewie. Z prawej strony znajdował się ciężki, zdobiony kredens, na którym - podobnie jak na drzwiach - widniały inicjały "J. A.". Przede mną stało dębowe biurko ze świecznikiem, a za nim regał z książkami oprawionymi skórą.
Za biurkiem siedział mężczyzna o barwach czarny-biały-czarny z wielkim czarnym orłem po prawej stronie twarzy. Miał też białego wąsa, którego wiecznie gładził zgrabiałymi palcami starszego człowieka.
- Panie Prusy, - Berlińczyk stanął po mojej lewej stronie na baczność, salutując mężczyźnie. - oto panna Kaźnieńska.
- Dziękuję, możecie odejść. - machnął na mężczyznę, który skłonił głowę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Zostałam sam na sam z Prusakiem.
Niemiec wstał zza biurka i odpalając fajkę stanął przede mną. Następnie, jak na dobrze wychowanego mężczyznę przystało, skłonił głowę i chwytając moją dłoń, pocałował ją delikatnie.
- Erik von Pistniz, bądź Królestwo Prus. - powiedział uprzejmie.
- Wojsława Kaźnieńska. - również schyliłam lekko głowę.
- Usiądź proszę. - zaprosił mnie ręką, po czym odsunął i przysunął krzesło. Siadł naprzeciw mnie. - Jak ci się tutaj podoba? - spytał pykając fajką.
- Nie miałam jeszcze okazji pozwiedzać tutejszego sadu, a tym bardziej miasteczka.
- Nie powie mi panienka chyba, że pan Warszawa nigdy tu z panienką nie przyjeżdżał? - wydał się dość zaskoczony.
- Nie było mnie w miasteczku po wkroczeniu wojsk pruskich. W Warszawie chodzą plotki, że to zmieniło miasto, a ja chcę się przekonać jak wygląda na prawdę. - odpowiedziałam spokojnie.
- Rozumiem... - pokiwał głową, gładząc wąsa. - Zatem zapraszam panienkę na spacer po śniadaniu.
- Z chęcią. - uśmiechnęłam się, choć wcale nie miałam ochoty widzieć go więcej niż to potrzebne. - Również sama posiadłość jest dla mnie zagadką, opowie mi pan coś o tym miejscu?
- Cóż tu opowiadać, dworek należy do pani Antońskiej, która obecnie przebywa w Gdańsku i załatwia swoje interesy, choć w ciągu kilku dni powinna wrócić do dworku.
- Czy pani Antońska jest świadoma, że panowie przebywacie w jej dworku? - powiedziałam nim ugryzłam się w język.
Nie był zadowolony z mojego tonu, ale nie powiedział nawet słowa.
- Jest świadoma. - burknął. - A czy panienki matka nie nauczyła panienki, żeby do starszych i przełożonych odzywać się z szacunkiem? - syknął.
- Nie nauczyła, bo odkąd pamiętam, nigdy nie było przy mnie matki. - spojrzałam na niego pogardliwie.
Widocznie go to zdziwiło. Chyba oczekiwał, że będzie mógł osadzić moją mamę w roli złej wychowawczyni, która nie umie wychować dziecka i w ogóle jak śmiała wychowywać córkę bez wiedzy zaborców.
Jego ciało rozlało się w fotelu. Zaczął kręcić siwego wąsa w palcach, lustrując mnie od pasa w górę. Wreszcie zatrzymał się na moich oczach, próbując wymusić we mnie jakiekolwiek emocje - nie zareagowałam.
- Zapraszam panienkę na śniadanie. - wstał, ja za nim i otwierając mi drzwi, przepuścił przed sobą.
Po chwili znaleźliśmy się za dworkiem, gdzie stała piękna drewniana altana, z renesansowymi zdobieniami. W altanie stał stół, wokół niego krzesła, a na blacie rozstawiono przeróżne talerzyki z chlebami, wędlinami, serami i owocami. Postawiono również dzbany z kompotem wiśniowym.
CZYTASZ
Burza
FanfictionŻycie wzrasta na wiosnę. Kwiaty odradzają się po zimie, zwierzęta znajdują drugą połówkę, a pogoda zwiastuje lepsze czasy. Jednak czy każdy odczuwa te same dobre czasy? Może w locie życia spaść na dno i nigdy więcej z niego nie powstać, ale może wzl...