Rozdział 28. Mavra

90 6 0
                                    

- Niech to szlag! - krzyknęłam, rzucając jednym z noży o podłogę.

Byliśmy już tak blisko, mapa była dosłownie w naszych rękach.

Przytrzymałam postrzelone ramię. Będę musiała to opatrzyć.

Blair przykucnął przy martwym ciele Mirii i przymknął oczy. Lucas podleciał do mnie i przysiadł na zdrowym ramieniu.

- Wszystko w porządku? - spytał Aspen, podchodząc w moją stronę. Miałam ochotę krzyknąć do niego, że nie, przecież zabrali nam mapę!

- Tak - odpowiedziałam jednak, wycierając mokrą od krwi dłoń w dół sukni. Cała i tak była już postrzępiona od walki.

Byłam wściekła i bardzo miałam ochotę coś rozwalić.

Dostrzegłam idącą w naszą stronę królową, za nią podążała straż.

- No nie... - wyszeptałam, do reszty się już załamując. To chyba był jakiś żart. I to bardzo nieśmieszny.

Królowa wyglądała, jakby miała zaraz rozsadzić połowę tego zamku jednym krzyknięciem.

- Nie mam pojęcia, co tu się właśnie stało, ale macie się wszyscy wynosić z mojego pałacu i nie chcę was tu więcej widzieć - szeptała, ale w jej głosie znajdowały się hektolitry złości.

Całe szczęście nie bardzo zależało mi na tym, by ponownie tu wracać, więc wzruszyłam tylko rękami, krzywiąc się na ból w ramieniu.

- I po balu. - Usłyszałam szept Aspena, na co parsknęłam lekko, mimo całej sytuacji.

- Fajnie było - rzuciłam.

Blair wziął na ręce ciało swojej partnerki. Było mi go naprawdę żal.

Wyszliśmy z zamku odprowadzeni setką zaciekawionych spojrzeń.

- Nic się nie martwcie - zaczęła uspokajać gości królowa. - Zaraz to wszystko zostanie uprzątnięte i wrócimy do zabawy. Wszystko jest pod kontrolą.

Chciałabym powiedzieć to samo.

Chłodne, nocne powietrze owiało mnie kojąco, kiedy stanęliśmy przed schodami w dół.

Odetchnęłam głęboko. Nie miałam pojęcia, co robić dalej. Było naprawdę źle.

Zeszliśmy na dół w ciszy. Popatrzyłam na Blaira.

- Bardzo mi przykro - powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się już na zmarzniętej ziemi.

- Znaliśmy ryzyko. Zawsze jakieś jest.

- Gdzie ją pochowasz?

- Dalej na zachodzie miała rodzinę.

Kiwnęłam głową.

- Dacie sobie radę?

- Tak. - Nie byłam co do tego taka pewna, ale facet miał już dość zmartwień.

- Powodzenia - rzucił jedynie, na co uśmiechnęłam się lekko. Odszedł, znikając w mroku.

- A więc... Co robimy? - spytał Aspen. Jego garnitur ubrudzony był krwią, białe włosy zostały zmierzwione. Urwałam kawałek sukni i przeplotłam ją sobie wokół rany jako tymczasowy bandaż.

- Nie mam pojęcia - odparłam z bezsilnością w głosie. Poważnie, skończyły mi się pomysły. - Jeśli byli na koniach, zdążyli odjechać, niedaleko też jest port, być może odpłynęli, albo...

- Albo mogli udać się do miejsca, w którym stacjonują - przerwał mi czyjś głos. Marcella. No tak, tylko tego mi brakowało, jej złośliwego komentarza na temat, jak bardzo nie radzę sobie w życiu. Oczywiście.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz