XXIII. wesołe miasteczko

80 13 1
                                    

Jednego razu, gdy siedzieliśmy obok siebie na jego łóżku, każdy zajęty swoim telefonem, Jisung się odezwał jakby od niechcenia:  - Chodź ze mną w weekend do wesołego miasteczka

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Jednego razu, gdy siedzieliśmy obok siebie na jego łóżku, każdy zajęty swoim telefonem, Jisung się odezwał jakby od niechcenia:
 
- Chodź ze mną w weekend do wesołego miasteczka.

Zdziwiłem się, lecz nie nagłością tej propozycji, ale samym miejscem, w które mnie zapraszał. Czy on nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to brzmiało? Byliśmy prawie dorośli. Żaden dorosły mężczyzna nie pójdzie tam z kolegą. 
 
- Co? Czemu? - Spojrzałem na niego podejrzliwe.

Za późno zrozumiałem, jak blisko mojej twarzy się znajdował. Ale nie peszył się, tylko leżał spokojnie z lekkim uśmiechem. Jedyną rzeczą, która podpowiadała mi, że Jisung nie czuje się aż tak swobodnie, było jego uciekające spojrzenie. Nie sądzę by zdarzyło się więcej niż dwa razy, byśmy patrzeli na siebie ponad trzy sekundy. Ilekroć spojrzał na mnie i zorientował się, że już się w niego wpatruję, odwracał natychmiastowo wzrok. Czasem to on zaczynał, ale gdy tylko się do niego zwracałem, on mnie unikał. Tylko, że to nie musiało o niczym świadczyć. Niektórzy nie lubią patrzeć w oczy. Niektórzy czują dyskomfort. I powtarzałem sobie to nieustannie, choć wiedziałem doskonale, że Jisung nie należy do tych osób. Ale wysuwanie własnych wniosków również niczemu nie służyło. Miałem mnóstwo powodów, żeby wierzyć, że to przypadek.
 
- Chciałem pójść. Byłem tylko raz z tatą dawno temu. Nic już z tego nie pamiętam - mówił żałosnym głosem, który najprawdopodobniej miał we mnie wzbudzić współczucie.
 
- Okropne. Jak przeżyłeś tyle lat bez wesołego miasteczka? - rzuciłem, unosząc lekko brew.
 
- Minho... Chodź ze mną. Mam już zarezerwowane bilety.
 
- To je odrezerwuj.
 
- Chciałem się przejechać tą super wysoką kolejką...

A ja nie. Boże, jak ja nie chciałem. Bałem się wysokości i wszelka styczność z nią ściskała mi żołądek. Nawet ludzie bez lęku wysokości bali się na kolejkach w parkach rozrywki, więc dla mnie przejechanie się nią było zdecydowanie niemożliwe. 
 
- Możesz iść sam - odpowiedziałem. Może niedostatecznie stanowczo, a może Jisung po prostu niezwykle głęboko wierzył, że mnie złamie. Nie odpuszczał. Targał mnie za kołnierz i łaskotał, ale na jego nieszczęście wcale mnie to nie ruszało. Zachichotałem tylko raz czy dwa, ale myślę, że całkiem nieźle radziłem sobie w utrzymywaniu niezłomnego wyrazu twarzy.

- Chodź ze mną. Musisz iść ze mną!
 
- Nie pójdę.
 
- A czemu? - Na moment przestał mnie napastować, żebym mógł odpowiedzieć.
 
- Do wesołego miasteczka idzie się z dziewczyną. Zaproś którąś, a nie kolegę będziesz pytał.
 
- Kto tak powiedział? - oburzył się. - Od kiedy się z dziewczyną chodzi? Nie ma takiej zasady, ja chcę iść z tobą.

Już całkiem się wciągnął w bronienie swojego honoru. Pewnie nie wiedział o tym wcześniej, bo nie chodził do szkoły, a później nie był nawet w parku rozrywki. Ktoś go musiał uświadomić.
 
- Na randki się tam chodzi. Mówię ci, zaproś dziewczynę z klasy. Wiem, że jakaś zainteresuje się takim głupkiem jak ty.
 
- Co?
 
- Głupek! Przeliteruję. G Ł...
 
- Nie bądź wredny, Minho. - Przekrzywił głowę, nadymając policzki. Wiem, że robił to tylko dla żartu. Nigdy się na mnie nie obrażał, ani nie brał moich słów do siebie. Mógłbym mu wyznać miłość, a on by się zaśmiał i kontynuował rozmowę.
 
- Idź na randkę, a nie ze mną.
 
- To się nie wyklucza.

Na moment, tylko na moment, zatrzymało mi się serce. W klatce piersiowej zaległa głucha cisza, czarna dziura, zapadająca się i pochłaniająca mnie od środka. A potem moje wnętrze wybuchło chaosem i gorącem, którego nie mogłem wypuścić na wolność. Zatrzymałem wszystkie te doznania w sobie jak zamyka się przestraszone zwierzę w klatce, żeby nie narobiło szkód. Cały czas towarzyszyła mi myśl, że całe to zamieszanie jest zupełnie niepotrzebne.

I wiecie, co? Ostatecznie poszedłem z nim do tego wesołego miasteczka. Kupił mi watę cukrową i brzydki breloczek z żyrafą. Robiłem wszystko, żebyśmy pominęli kolejkę górską, ale Jisung już się na to nastawił, a ja nie miałem odwagi przyznać, że się boję. Kiedy nas zapięli i zaczęliśmy jechać w górę tak, że nie było odwrotu, złapał mnie za rękę. Nie wiem, czy zauważył, że się boję, czy był to przypadkowy odruch, czy może nawet sam zaczął żałować. Wtedy wcale o tym nie myślałem. W głowie miałem jedynie wrzask i słowa modlitwy, której babcia uczyła mnie, jak byłem dzieckiem. Wtedy mentalnie znajdowałem się już poza własnym ciałem. Gdy nami trochę potrzepało i pozwolili nam w końcu wysiąść, nie potrafiłem otworzyć oczu. Nie zorientowałem się nawet, że miażdżę dłoń Jisunga tak, że nie możemy nawet odpiąć pasów, a on krzywi się z bólu.

Chwilę trwało przywracanie mnie do świadomości. Jak teraz o tym myślę, to dziwię się, że nie czułem się upokorzony, ale chyba chciałem już wtedy tylko wydostać się z tamtego miejsca.
Siedzieliśmy później na ławce obok budek z jedzeniem. Jisung kupił mi wodę z lodem. Zerkał na mnie niepewnie, ale ja tylko siedziałem i patrzyłem się przed siebie. Bolał mnie brzuch. Byłem blisko zwymiotowania i kręciło mi się w głowie, ale starałem się tego po sobie nie okazywać.
Niewiele sensownych myśli mogłem skonstruować po doznaniu takiego szoku, jedynie gdzieś tam uświadamiałem sobie, że Jisung wreszcie dostrzegł moje przerażenie. Może nawet obwini się za zaciągnięcie mnie na tę kolejkę. Bardziej mnie martwiło to drugie, bo wiedziałem, że raczej nie będziemy mieli już szansy sobie tego wyjaśnić.

Faktycznie byliśmy blisko, ale właściwie nie rozmawialiśmy. Nie naprawdę. To, co sobie przekazywaliśmy, ograniczało się do prostych komunikatów i pogaduszek o głupotach. Nie rozmawialiśmy o sobie, o nas. To, co działo się w naszym wspólnym świecie, zwykle dało się przekazać bez słów. Naturalnie wiedzieliśmy, co ten drugi myśli, więc komunikacja werbalna nie była potrzebna. A kiedy wyjątkowo była, nie umieliśmy nic powiedzieć. Milczeliśmy. Tacy po prostu byliśmy.

Być może to dlatego wypełniało mnie tak wiele niewypowiedzianych słów. Wszystkie miały zapisany adres: Han Jisung, ale żadnego nie mogłem należycie dostarczyć. Jeśli już je wysyłałem, gubiły się po drodze lub nieskończenie zalegały w skrzynce, czekając aż ktoś je przeczyta. 

Jisung mógł nawet usłyszeć, ale nigdy nie zrozumiał.

Skrawki | minsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz