Rozdział 2

9.2K 1.1K 372
                                    

#oomlSZ na twitterze

Nawet w najśmielszych marzeniach nie pozwalałam sobie na to, by fantazjować o własnym biurze. Sądziłam, że jako nowicjuszka dostanę jakiś stary stolik w pomieszczeniu, które będę dzielić z innymi mniej ważnymi pracownikami działu. Oczekiwałam jedynie kawałka pustego blatu w pobliżu wolnego kontaktu, by móc rozłożyć notatki i w razie potrzeby podładować laptopa.

A tu proszę. Stałam właśnie w pustym lokum na dziewiątym piętrze. Pięknym, pachnącym, z przejrzystymi jak łza szybami, za którymi rozciągał się widok na miasto. Widziałam stąd nawet kawałek dzielnicy, w której wynajmowałam mieszkanie.

Przez ostatnie trzy godziny zajmowałam się rozmowami z zawodnikami London Black Dragons, próbując nawiązać z nimi nić porozumienia i wzbudzić w nich zaufanie, dlatego nie miałam zbyt wiele czasu, by odpowiednio nacieszyć się swoją nową przestrzenią. Korzystając z chwili przerwy, podeszłam do przeszklonej ściany biurowca, nie wiedząc, gdzie podziać oczy. Zerknęłam z przestrachem w dół. Nigdy nie miałam lęku wysokości, ale okna w mojej znajdującej się na siódmym piętrze kawalerce rzadko randkowały ze szmatką i płynem do mycia. Istniała spora szansa, że potencjalna obawa przed wysokością nie uaktywniła się tylko dlatego, że przez kurz i brud na szkle niewiele widziałam.

Na wszelki wypadek zrobiłam dwa kroki w tył, bo znając mojego pecha, pewnie trafiłabym na felerną część, gdzie zbyt mocno naparłabym ręką i za kilka minut jakiś biedny przechodzień zbierałby moje flaki z chodnika pod siedzibą klubu.

Obróciłam się i jeszcze raz omiotłam spojrzeniem nowe miejsce pracy. Nowoczesne biurko błyszczało od środków czyszczących, a dookoła unosił się przyjemny zapach. Osunęłam się na fotel, ułożyłam ramiona na podłokietnikach i wciągnęłam powietrze nosem. Przede mną stała metalowa tabliczka z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem. Po raz pierwszy w życiu poczułam się jak poważny, dorosły człowiek. Przecież tabliczka z własnym nazwiskiem to nie byle co. To już nie była zabawa w piaskownicy, jak momentami wydawało mi się na wcześniejszym stanowisku. Tutaj otaczały mnie rekiny marketingu, a ja musiałam udowodnić, że wcale nie jestem gorsza od nich.

Wzdrygnęłam się, słysząc pukanie. Dobrze, że ściana oddzielająca biuro od korytarza nie była ze szkła, bo aż strach pomyśleć, że ktoś mógłby się przyglądać temu, jak w nerwach podgryzam długopisy albo poprawiam niewygodny stanik.

W progu pojawił się przedostatni rozmówca, z którym byłam umówiona na ten dzień. Kieran Langham wcisnął głowę, zaglądając do pomieszczenia, jakby chciał się upewnić, że jestem obecna. Ujrzawszy mnie, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, po czym bez pytania oklapł na krzesło po drugiej stronie biurka.

– Cześć – rzucił. Zmarszczył lekko brwi, zerkając na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Lady?

– Naprawdę uważasz, że nam na imię Lady? – Wygięłam brew w łuk.

Zsunął się na siedzisku jeszcze niżej, jakby był u siebie. Nie przejął się tym, że nie zapamiętał, jak się nazywam.

– Lucy? – Próbował zgadywać.

– Blisko.

Ostentacyjnie przesunęłam bliżej niego tabliczkę z moimi personaliami, o mały włos nie przewracając papierowego kubka z kawą, ale nawet na nią nie spojrzał.

– Lindsay? – Skrzywił się, nie dając za wygraną.

Postukałam nerwowo w napis, zmuszając go, by w końcu skupił uwagę na tabliczce.

– Lacey – wycedziłam. – Mam na imię Lacey.

Natychmiast zrugałam się w myślach za to, że dałam się ponieść nerwom. Niepotrzebnie się wzburzyłam. Wciągnęłam głęboko powietrze i wyprostowałam plecy, zarzucając nogę na nogę.

Out of my league | 16+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz