5. Szpital

104 13 5
                                    

Przez pierwszy tydzień tysiąc dziewięćset szesnastego roku nie ruszyłam się z łóżka. Początkowe przypuszczenia i obawy stały się rzeczywistością i skończyłam z silnym zapaleniem płuc. Nie było dnia, kiedy do mojego pokoju nie wszedłby lekarz czy ksiądz, nie wspominając już nawet o pani Steńskiej, która każdy posiłek nadzorowała osobiście.

Najczęściej jadłam rosół, czy ciepłą, kleistą kaszę. Pojawiały się również napary z ziół od lokalnej Baby Miry, która przygotowywała je na wzgląd mojej matki, która rzekomo - przyszła kiedyś i opowiadała - pomogła jej finansowo, gdy zaborcy domagali się nieludzkich podatków. Z resztą Baba Mira nie była jedyną osobą, która wspomagała mnie i sam dworek. Wyglądało na to, że cała wieś wchodząca w majątek mojej rodziny miała dług u mojej matki, która tego wsparła finansowo, tamtemu podarowała lekarstwa, tamtej pobłogosławiła dom, dzięki czemu podczas pożaru spłonął jedynie snop siana, a jeszcze innym uratowała tonącego synka.

Okazało się również, że widziana przeze mnie strzyga nie była jedynie zjawą, a rzeczywistą sceną. Podobno miejsce, które wskazałam (mam na myśli miejsce, gdzie odbył się pojedynek na śmierć i życie), śmierdziało śmiercią i zarazą, opływając ropą. Nikt nie powiedział nic księdzu, który najpewniej zganiłby wszystkich za pogańskie wierzenia i nakazał wyciąć dąb, pod którym składałam dary (one również zniknęły wraz z miseczką).

Po tygodniu moje zdrowie nieco się poprawiło, dzięki czemu mogłam (o lasce) przejść po dworku i z niekrytym ubolewaniem patrzyć za okno, gdzie swój przemarsz miały oddziały żołnierzy. Wtedy uniosłam się aż nazbyt i zemdlałam. Obudziłam się pod wieczór w łóżku, a u mojego boku siedział lekarz - pan Hanowicz - który zajmował się mną od samego początku.

- Proszę się tak nie unosić. Może się pani coś stać. - powiedział spokojnie, chowając swoje rzeczy do torby.

- Dobrze... - wydukałam ochrypłym głosem. Zakaszlałam boleśnie, chwytając się za obolałe piersi.

- Pocieszę panienkę tym, że jest pani w bardzo dobrym stanie. - znów się odezwał. - Widziałem znacznie gorsze przypadki.

- Zdrowieli? - spytałam cicho. Ledwie mnie usłyszał.

- Nowoczesne leki wyleczą wiele chorób. Życzę dobrej nocy. - skłonił głowę i wyszedł.

Gdy przez tę krótką chwilę drzwi były uchylone - słyszałam rozmowy z głębi dworu. Pewnie przyjaciele matki zatrzymali się na noc. Naszła mnie nadzieja, że i ona jest w dworze, ale przecież przyszłaby mnie zobaczyć, prawda? A może już widziała? Może to ona kazała posłać po lekarza?

Zakaszlałam, jednak zaraz zaczęłam się niemal dusić. Nie mogłam wziąć pełnego oddechu, a każdy ruch wywoływał duszący ból. Zaczęłam płakać wystraszona. Nie byłam w stanie zawołać o pomoc, aż wreszcie po chwili ktoś wpadł do sypialni.

- Mamo?... - wyrzęziłam.

- Bidulka majaczy, podajcie wody! - krzyknęła pani Steńska.

Kilka minut później było już spokojnie, choć pani Steńska ocierała krew połączoną ze śliną z mojej brody.

- Czy jest moja matka? - wyszeptałam, przezwyciężając bolące gardło.

- Nie ma pani Kaźnieńskiej. - wciął się jakiś mężczyzna.

W słabym świetle żarówki dostrzegłam jedynie jego mundur i orzełka na rogatywce, którą trzymał w dłoni.

- Pan Derbowski...

- Tak panienko?

- Nie chcę pana widzieć, panie Derbowski. - syknęłam, znów zanosząc się kaszlem.

BurzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz