Obudziłem się o świcie, poranne światło słońca przebijało się przez lukę w zasłonach, moja głowa pulsowała lekkim, normalnym już dla mnie, porannym bólem, zapach kadzideł najwyraźniej nie wpływał na mnie dobrze, ale dla Mai byłbym gotowy na o wiele większe poświęcenie. Gdy tylko wyszedłem z porannego amoku zorientowałem się że czegoś w moim łóżku brakuje, właśnie, brakowało w nim obiektu moich wyrzeczeń i poświęceń, Mai, a nigdy nie wstawała wcześniej ode mnie, wzbudziło to we mnie lekki niepokój. Moje zaniepokojenie zniknęło jednak tak szybko jak się pojawiło, „pewnie po prostu zgłodniała przez sen”, uznałem, „nie mogę się zamartwiać takimi pierdołami, ubiorę się, wyjdę i się dowiem”. Przebrałem się więc w dzienne ubrania, uczesałem włosy przy toaletce dziewczyny i ruszyłem do drzwi. Wyszedłem z pokoju, było cicho jak makiem zasiał, poczułem metaliczny zapach, to nie mogło mieć takiego beztroskiego wytłumaczenia jakie mogła mieć wcześniejsza nieprawidłowość, tutaj nie było jeszcze tak cicho jak długo tu mieszkam, ani nie było czuć jeszcze takiego zapachu, w tym domu zawsze pachniało polnymi kwiatami a nie… Krwią. Zatrzymałem się w miejscu i nasłuchiwałem przez chwilę czy aby na pewno nikt w domu nie chrapie ani nie krząta się w pokoju, nadal panowała cisza. Poszedłem z sercem w gardle do kuchni, to co tam zobaczyłem zostanie w mojej pamięci na zawsze:
Blade jak śnieg nagie ciało Mai leżało na ziemi w kałuży posoki z rozciętą jamą brzuszną z której wydostawały się zmasakrowane flaki, obok niej leżały ciała naszych podopiecznych, było ich kilkanaścioro, wszyscy z wyjątkiem jednego byli podobnie rozszarpani i nadzy jak moja ukochana. Cała kuchnia zbryzgana była krwią, miałem trudności z rozróżnieniem czyja jest czyja. Wokół ciał ktoś porozrzucał butelki z podejrzanymi płynami, flakoniki, strzykawki i wszystko inne co można znaleźć w szemranych miejscach. Osunąłem się po ścianie oddychając ciężko, przerażenie i chęć ucieczki ogarnęło moje ciało i umysł, nie miałem pojęcia co się stało. Zanim to do mnie dotarło zacząłem płakać, nie mogłem jednak ruszyć się z miejsca, moje ciało odmawiało posłuszeństwa, jak gdyby jakaś wyższa siła chciała żebym patrzył na to wszystko, na tą masakrę. Nic z tego nie rozumiałem, moje myśli były pogmatwane, „co się stało?”, zastanawiałem się, „dlaczego oni nie żyją?”. Nie byłem w stanie nic zrobić, po prostu siedziałem, płakałem i próbowałem oddychać.
Wtem, z przeraźliwym skrzypnięciem, otwarły się drzwi wejściowe, kuchnię nagle wypełniło niezrozumiałe napięcie wyczuwalne w powietrzu, rzuciłem się odruchowo w kąt kuchni i zwinąłem się tam w kłębek. Do środka pomieszczenia wbiegło kilka małych i puszystych królików które na widok ciał zatrzymały się i w bezruchu, który przypominał cichą żałobę, patrzyło się w ich stronę. Za nimi do pomieszczenia wszedł niski chłopak (trudno było określić płeć tej osoby jednak ubrania wskazywały na to że to właśnie chłopak), nastolatek, z krótkim blond włosami obciętymi na wolf cut, był ubrany w czarne potargane dżinsy i flanelową koszulę w czerwoną kratę. Ogarnął wzrokiem całą scenę po czym spojrzał się prosto w moje oczy swoimi bystrymi ślepiami wypełnionymi nieskrywanym zawodem oraz zażenowaniem.
- Jesteś żałosny Marku – powiedział – naprawdę żałosny.
Pojawienie się chłopaka sprawiło że rozumiałem z tej sytuacji jeszcze mniej niż wcześniej, jeśli to w ogóle było możliwe. Czy to on ich wszystkich zabił, a może były to króliki? Dlaczego on właściwie tu jest? Kim on jest, skąd zna moje imię? Dlaczego są tu te wszystkie zajączki? Rozluźniłem się z trudem i usiadłem po turecku, spojrzałem w sufit i zapytałem się:
- Kim jesteś ty właściwie jesteś? - po wypowiedzeniu tych słów zwróciłem mój wzrok z powrotem w stronę niezapowiedzianego gościa
- Dobrze że siedzisz bo to by cię zwaliło z nóg, - chłopak zniżył się do mojego poziomu kucając, z jakiegoś powodu uśmiechał się z satysfakcją – Wese, kojarzysz może? Ach, głupie pytanie! Przecież to był twój pomysł żeby to akurat mnie ustanowić patronem tej hałastry! - wskazał głową na martwe ciała porozrzucane po kuchni wstając z przykucu – Widzisz co się dzieje jak się nie pilnuje swojego kościoła? Wchodzą halucynki i zabawa się kończy. Naprawdę zorientowałeś się co się dzieje jak śpisz dopiero teraz gdy już każdy z tej ekipy zbija piątkę z Belzebubem? I to dosłownie! - Wese, jak przedstawił się chłopak, naśmiewał się ze mnie, słusznie ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju
- Wese? Przecież ty nie istniejesz… Wymyśliłem cię na potrzeby tego kościoła… I skoro istniejesz to dlaczego dopiero teraz… Dlaczego dopiero teraz przychodzisz? - mówiąc szczerze myślałem że zwariowałem, że śmierć moich wyznawców i dziewczyny sprawiła że postradałem zmysły, ale jednak. Ale jednak w szkarłatnej kałuży odbijała się sylwetka chłopaka, co świadczyło że raczej nie był on halucynacją
- Bo bilety PKP są strasznie drogie jak zarabiasz poniżej minimalnej krajowej, z Katowic do Łodzi całkiem daleko, zdecydowałem się na przyjazd gdy tylko wyczułem to zajście. Miałem wcześniej wysłać kartkę z podziękowaniami za ofiary w dzień przesilenia ale w końcu uznałem że to głupi pomysł, jeśli cię interesują moje inne próby kontaktu z wami. - powiedział z pełną powagą patrząc się smętnie na trupy. „Bóstwo któremu szkoda na bilet… Zmieniam zdanie, ja naprawdę zwariowałem!” pomyślałem. - Mam dość tego widoku – bożek wyciągnął dłoń przez siebie a z posoki zaczęły wyrastać pnącza które szczelnie pokryły część kuchni gdzie leżeli nieboszczykowie, gdy tylko pnącza skończyły rosnąć zakwitły krwisto-czerwonymi kwiatami róż – Przepraszam za to że z początku cię wyśmiałem, wiem że to dla ciebie bezdyskusyjnie ogromna strata. Przyjmij proszę moje kondolencje, kontynuujmy naszą rozmowę na zewnątrz, potrzebujesz świeże... – nie dokończył myśli, wstałem sprężyście i uderzyłem go prawym sierpowym w twarz
- Gówno wiesz czego potrzebuję! - krzyknąłem wypełniony gniewem – Żaden bożek z orszakiem królików nie będzie mi składał kondolencji!
- Ach… Widzę że masz srogie kohones mój uniżony sługo… - Wese przyjął uderzenie nawet nie próbując blokować i uśmiechnął się. Cios w jego stronę mnie zabolał, spojrzałem na swoją pieść, była opuchnięta. - Ale skoro tak się bawimy… - bożek podskoczył, ostatnim co zobaczyłem przed utratą przytomności był jego rozpędzony trampek.
Obudziłem się siedząc rozwalony na kanapie przed domkiem, nos bolał mnie niemiłosiernie. Złapałem się za niego, stęknąłem przeraźliwie z bólu, był złamany. Obok mnie siedział Wese który najwyraźniej pisał z kimś na telefonie, gdy tylko zauważył że się obudziłem odłożył go na stolik przed kanapą i uśmiechnął się:
- Już? Szybko się otrząsnąłeś, daj nos, wyleczę ci go. - nie opierałem się gdy sięgał ręką w moją stronę, dotknął złamanego nosa. Ból nagle ustąpił i nos na powrót stał się prosty. Jak zauważyłem był już wieczór i słońce chyliło się ku zachodowi, leżałem nieprzytomny przez praktycznie cały dzień. - Sorry, poniosło mnie trochę, mogłem po prostu cię magicznie uśpić. Ale na szczęście jesteś cały! I najprawdopodobniej nie chowasz urazy bo pozwoliłeś się uzdrowić!
- Jak ty to..? Nieważne… Nie jesteś zły za to że założyłem twój kult bez twojej wiedzy? Znaczy… Nie do końca był to kult ciebie bo nie wiedzieliśmy że istniejesz… Ech, wiesz o co chodzi – z jakiegoś powodu nie byłem już zły na Wesego, chciałem zapomnieć o widoku z rana, przynajmniej na chwilę, a możliwość rozmowy z bogiem nie zdarza się codziennie
- Zły? W żadnym wypadku. Znaczy… Przynajmniej nie na ciebie. Wiesz jeszcze nigdy nie miałem swojego kult przez te… Trzy tysiące lat jak żyję na tym świecie. Nowe doświadczenia zawsze są czymś nowym, a mało co jest dla ciebie nowego jak już tak długo włóczysz się po tym ziemskim padole. - bożek uśmiechnął się do mnie – Ale za to co zrobiła z moim wizerunkiem Maja najchętniej bym ją… - jego mina stężała – Przepraszam, nie powinienem o niej zaczynać nawet myśleć a co dopiero mówić. I to jeszcze w taki sposób… Dla twojej wiadomości, to nie ja zabiłem, sama dla siebie zgotowała ten los. Przyniosła na jedną z wielu rytualnych orgii które organizowała podczas gdy ty smacznie spałeś naszprycowany środkami nasennymi halucynogeny, jeden z kultystów przedawkował, dostał odpału życia… I dalej już się chyba domyślasz… - patrzył na trawę w ogrodzie widocznie zamyślony
- Przynajmniej jesteś szczery… Byłem chyba ślepy że tego nie zauważyłem… - odpowiedziałem po dłuższej chwili. Zapanowała niezręczna cisza którą przerwał w pewnym momencie mój współrozmówca
- Skończmy o tym. Pewnie zastanawiasz się czego tak naprawdę patronem jestem, tak? - zapytał się mnie Wese, przytaknąłem – W rzeczywistości patronuję dzikiej przyrodzie, królikom, płodności i zdrowiu. Jestem bożkiem zapomnianym przez innych bogów i przez ludzi, a ty nieświadomie wszystkim o mnie przypomniałeś. Nie wiem czy być ci wdzięczny za to czy co…
- Aha… A czym się zajmujesz? Mówiłeś coś o tym że twoja praca jest mało-płatna czy coś takiego… - odpowiedziałem drapiąc się po nosie, był jak nówka, jakby kopniak wcale go nie złamał
- Chcesz się przekonać? - króliczy bóg wstał – Chodź ze mną, pokażę ci. Co ci szkodzi? I tak nie masz dokąd wracać. - wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń i uśmiechnął się uśmiechem beztroskiego cwaniaka
Wahałem się przez sekundę, ale tylko przez sekundę. Podniosłem się z kanapy, złapałem boską dłoń, i powiedziałem z uśmiechem:
- „Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.”
CZYTASZ
Wese, król niczego | ONE SHOT
Short StoryMarek budzi się rano i czuje że coś jest nie tak, gdy schodzi do kuchni widzi okropną scenę... Niedługo później przychodzi do niego młodzieniec, przedstawia się jako Wese i mówi że jest bogiem. mogą pojawić się następne części jeśli zobaczę że ludzi...