Ja i tata Jisunga nieźle się dogadywaliśmy. Lubił wyjazdy pod namiot tak samo jak ja. Opowiadał mi dużo o wycieczkach, które organizował ze swoimi przyjaciółmi w młodości, a nie jeździli razem jedynie w czasie wakacji i wolnego. Opowiedział mi raz historię o ich wagarach, które urządzili sobie w górach. Wszyscy spotkali się na stacji zupełnie jakby jechali do szkoły, ale wsiedli w pociąg w drugą stronę. Wyobrażałem sobie, jak szli wąskimi ścieżkami i przekraczali strumienie, nie mając najmniejszego pojęcia o celu swojej wędrówki. Czasem właśnie tak się czułem. Jakbym wciąż brnął naprzód zostawiając za sobą całe znane mi życie. Było to po swojemu uwalniające uczucie, ale przede wszystkim stawiało mnie przed wielką, nieodgadnioną pustką. Czasem zastanawiałem się, czy jest sens iść w nieznane, kiedy miałem przy sobie wszystko, czego potrzebowałem. Ludzie mówią, że życie jest podróżą, ale co jeśli ja chciałem zostać w domu?
Pojechaliśmy raz pod namiot z Jisungiem i jego tatą. Jisung wolałby robić namioty z poduszek i koców, ale namówiłem go na tę wycieczkę. Moi rodzice zabrali mnie na taki wyjazd tylko raz w dzieciństwie. To jedno z moich najlepszych wspomnień.
Mój tata czyta gazetę, przesiadując na polowym krześle przed namiotem, a mama przygotowuje jedzenie, które potem robimy na ognisku. Wieczorem puszczamy muzykę i zapalamy małe lampki. Komary gryzą nas w szyję i uszy, a do sandałów wpada piasek z trawą. Ściany namiotu są cienkie, więc tańczą na nich cienie za każdym razem, gdy ktoś przechodzi w pobliżu. Z oddali słyszę wesołe okrzyki i stłumioną muzykę. Zawijam się w śpiwór, gdy noce są chłodniejsze i do snu tuli mnie świadomość, że całe pole namiotowe wypełnione jest takimi małymi życiami jak moje.
Głównym zajęciem Jisunga przez cztery dni było narzekanie na owady. Drapiąc się po ramieniu wykrzywiał się wyraźniej niż musiał i jęczał, że najchętniej by te wszystkie komary zamknął w butelce i zagazował. A gdy tylko zobaczył coś większego od komara, to krzyczał i biegał wokół stołu, aż jego tata nie zlitował się nad nim i nie odgonił wroga.
Wyciskaliśmy sobie sok z pomarańczy. Jeśli wracaliśmy akurat z plaży, kupowaliśmy po drodze lód w kubeczku i wrzucaliśmy go do soku. Był świetny, dopóki nie zleciały się do niego osy. Trzeba było uważać, ale taki napój w środku lata jest wart wszystkiego.
Całe wieczory spędzaliśmy na jedzeniu i patrzeniu się w ogień. Tata Jisunga opowiadał więcej historii, a my słuchaliśmy. Głównie ja. Jisung szybko się rozkojarzał i zaczynał budować wieże z przedmiotów leżących na stole.
Kupiliśmy zimne ognie na ostatnią noc wyjazdu. Mieliśmy zapalić je o północy na plaży, a potem oglądać gwiazdy.
Jisung zapalił swój drucik i od razu się wystraszył, gdy zaczął iskrzyć. Prawie nim rzucił w stronę morza, ale przytrzymałem jego rękę.
- Jakie piękne... - powiedział, zapatrzony w trwający świetlisty wybuch.
A ja uśmiechnąłem się zapatrzony w niego.
CZYTASZ
Skrawki | minsung
FanfictionZawsze byliśmy razem i zawsze nie do końca. Niczego nam nie brakowało, jedynie ja pozostawałem odrobinę pusty. I to chyba nie twoja wina, mimo że wolałbym zwalić to wszystko na twoją nieświadomość. Ale to ja - ja byłem nieświadomy. Uparcie nie chcia...