Rozdział 10 Dostałam 24 godziny na zamordowanie cię

244 14 2
                                    

-Dlaczego tak pilnie kazałeś mi przyjechać?- pytam, ziewając i siadając na oparciu fotela Dominica- Tak wcześnie- dodaję.
-Jest dziewiąta rano- przewraca oczami- A ja mam do Ciebie ważną sprawę.
-Jaką?- pytam, opierając głowę na oparciu- Mogę dostać jakąś kawę?
-Holy zaraz przyniesie- kiwa głową i wyjmuje jakieś kartki w biurka- Taylor Sefrie.
-Kto to?
-Gliniarz, który postanowił wsadzić cię do pudła.
-Powodzenia- prycham.
-Na szczęście robi z siebie chojraka i postanowił najpierw ciebie złapać i dopiero potem wszystkim powiedzieć, kim jesteś i zbierać laury.
-Zabiję go, tak?
-Tak, jak najszybciej, chyba, że chcesz trafić do więzienia.
-Wyciągnąłbyś mnie.
-Owszem- kiwa głową- Ale zajęłoby mi to parę miesięcy, a i tak nie mam na to ochoty, poza tym uwierz mi, więzienie nie jest takie przyjemne.
-Dobrze, rozumiem. Mam go znaleźć?
-On sam cię znajdzie. Dziś na bankiecie na pewno będzie.
-Jakim bankiecie?- unoszę brew i mówię- Dziękuję- do Holly, która właśnie przyniosła mi kawę.
-Dziś wieczorem, organizuje ta kancelaria, w której niby pracujesz. Taki zbiór osób z sądu i takiego środowiska, ten twój niby szef na pewno cię weźmie. Pewnie dziś ci to powie, bo jesteś na liście gości. Kup sobie jakąś ładną sukienkę i buty i to wszystko, co powinnaś mieć na sobie- przewraca oczami, podając mi pieniądze.
-A potem co mam robić?
-Najlepiej to go zabij.
-Wiem, ale nie wiem czy będzie do tego sposobność na tym bankiecie.
-To później, jak chcesz, ale szybko.
-To wiem- wzdycham.
-Koniecznie weź broń.
-Tak, wiem. Spróbuję to załatwić już dzisiaj.
-Potrzebujesz jakiejś nowej broni?- pyta, a gdy kiwam głową, podaje mi kluczyk do magazynku.
Żegnamy się szybko a ja idę do pomieszczenia wyglądającego, jak garaż, ale to miejsce wypełnione bronią. Na jednej ścianie są wszelkiego rodzaju bronie palne, na drugiej noże, sztylety i inna broń biała, pod kolejną są poustawiane szafki, a w niej naboje, obok drzwi są też półki z bronią masowego rażenia.
Wrzucam do plecaka parę pistoletów i noży, a potem wychodzę, zostawiam broń w mieszkaniu i jadę do centrum handlowego.
Kupuję pierwszą elegancką sukienkę, która na mnie pasuje, tak jak każda dziewczyna, lubię zakupy, ale mam ważniejsze sprawy do załatwienia niż chodzenie po sklepach. Wybrałam kremową sukienkę za kolano, z pół długimi rękawami, jasne buty na niewysokim obcasie i naszyjnik z białych pereł. Potem odwożę zakupy do mieszkania, gdzie znów siedzi Niall z swoimi małymi kuzynami.
-Jeszcze żyją?- pytam ze śmiechem, spoglądając na dzieci. Niall patrzy na mnie urażony
-Byłbym świetnym ojcem!
-Niewątpliwie, jadły coś od wczoraj?
-Oczywiście, że tak- mówi oburzony- Wiem jak się zajmować dziećmi!
-Skoro tak uważasz- wznoszę oczy do nieba- Ale wiesz, że jak będą smutne to nie daje się im alkoholu.
-Przestań- mówi, nawet na mnie nie patrząc. Z moich ust wyrywa się chichot, potem idę do szafy, by wziąć jakąś bardziej elegancką bluzkę, bo teraz mam na sobie ciemną koszulkę z nadrukiem rockowego zespołu i oderwanymi rękawami.
Zapinam guziki ciemnej koszuli, wchodząc do salonu i spoglądając na Nialla, machającego pluszowym króliczkiem przed twarzą dziecka, robiąc dziwne miny.
-Wychodzę- mówię, rzucając w niego cukierkiem ze stołu, by
zwrócić jego uwagę.
-Okay- odpowiada słodkim tonem, nie patrząc na mnie.
Przewracam oczami i wychodzę, wsiadam na motor i od razu jadę do kancelarii.

-Dzień dobry- mówię, starając się, by mój głos był tak miły, jak tylko potrafię.
-Witaj- odpowiada, wyciągając w moją stronę plik kartek- Tutaj masz nowe akta dotyczące tego gangu, mamy pewne podejrzenia, co do nazwisk i miejsc, ale trzeba to sprawdzić, więc jakbyś mogła?- spogląda, a ja kiwam głową.
-Oczywiście, sprawdzę to.
-I mam dla ciebie zaproszenia na dzisiejszy bankiet- macha jakąś kopertą, którą kładzie na resztę kartek, które biorę.
-Jeszcze trzeba zadzwonić do jakiegoś specjalisty, bo ekspres się zepsuł, musisz znaleźć telefon w książce telefonicznej- kiwa głową na szafkę, z której biorę grubą książkę i idę do mojego gabinetu.
Rozkładam wszystko na biurku i siadam na fotelu przy nim, sięgam po papiery, na których rzekomo mają być nazwiska i adresy, potem włączam laptopa, chociaż wcale tego nie potrzebuję, znam dokładny skład gangu i wszystkie miejsca.
Zaznaczam za prawdopodobnie prawidłowe te, które są nieprawdziwe i te, które są podobne do naszych za absolutnie niemożliwe.
Dzięki temu, że nie muszę sprawdzać niczego idzie mi to szybko, więc po dziesięciu minutach mogę wziąć książkę telefoniczną, żeby poszukać numeru do jakiegoś fachowca, dzwonię, a on przyjeżdża piętnaście minut później.
Prowadzę go do pokoju śniadaniowego, gdzie jest ekspres i tłumaczę, że cały czas wyświetla się brak wody, mimo że jest. Mężczyzna kiwa głową i wyjmuje ze skrzynki trochę narzędzi, przez chwilę stoję, obserwując, co robi, a potem wracam do gabinetu, gdzie wpisuję w naszą wyszukiwarkę nazwę bankietu i czytam.
Rozpoczęcie o ósmej, zakończenie planowane o północy, występować będzie jakiś zespół muzyczny, para taneczna, poza tym będzie jakiś solista, którego nie znam. Są podane też firmy kateringowe, jest też lista gości, ale po dwudziestej osobie jestem zbyt znudzona nieznanymi nazwiskami i rezygnuję.
Sięgam znów po papiery z nazwiskami osób w gangu i jeszcze raz sprawdzam, czy wszystko dobrze zaznaczyłam albo skreśliłam. Spoglądam jeszcze na adresy, ale one wszystkie są wyciągnięte z kosmosu, wybrałam trzy, które niby są prawdopodobne.
Nie tak głośny, jak powinien być dzwonek dzwoni, oznajmiając mi, że szef prosi, abym do niego przyszła, więc podnoszę się i wychodzę z gabinetu, przyklejając na twarz uroczy uśmiech.
-Słucham?
-Właśnie przyszły papiery z informacjami o dziewczynie, która może być mocno zamieszana w sprawy tego gangu. Przejrzyj to najpierw, ja muszę iść na spotkanie. Resztę papierów już sprawdziłaś?
-Tak- biorę od niego plik kartek.
-To jak przejrzysz to, sprawdzisz jej autentyczność, to wszystko połóż na moje biurko, bo możliwe, że nie wrócę do tego czasu. Dzwonił ktoś?
-Nie- odpowiadam krótko, chcąc jak najszybciej udać się z powrotem do gabinetu i zobaczyć kim jest ta dziewczyna 'mocno zamieszana w sprawy gangu'.
-Jakby co jestem na ważnym spotkaniu, wszystkich, którzy będą dzwonić albo przyjdą zapisuj.
-Dobrze.
-Jeśli nie wrócę do piątej to zamknij biuro i idź przygotować się do bankietu, bądź tutaj o siódmej wieczorem razem pojedziemy na miejsce.
-Oczywiście- kiwam głową. Krakove podnosi się, wkładając marynarkę i żegnając się, wychodzi, a ja od razu zaczynam czytać.
Shay Magnetu 26 lat
-Cholera- wyrywa mi się. To moje prawdziwe nazwisko, które zna tylko Dominic i Niall, wszędzie przedstawiam się jako Shay Shalrey, a w tej kancelarii w ogóle przedstawiłam się jako Kate Rivers.
Ale nie mam dwudziestu sześciu lat, jednak to nie ma znaczenia. Kawałek dalej jest informacja o napadzie na bar, w którym były dwie ofiary, jest też zdjęcie, bardzo niewyraźnie i oddalone, ale to niewątpliwie ja, chociaż nie wiem, czy ktoś inny by mnie rozpoznał. Mimo wszystko od razy przepuszczam kartkę przez niszczarkę, a skrawki pogniecione wrzucam do torby.
Dalej są informacje kompletnie bezwartościowe i wymyślone, jak jakiś spis krewnych (których nie mam), adresy (których nawet nie znam) miejsca pracy (w których nigdy nie byłam), więc szybko dodrukowuję kartkę z imieniem i nazwiskiem
Stella Farnce i informacją o jakimś jej rzekomym napadzie na sklep. Składam papiery ze sobą i siadam do biurka szefa, włączam komputer, Krakove to idiota i hasło ma zapisane na kartce pod klawiaturą, więc nie mam problemu z zalogowaniem się. Potem przeszukuję całą pamięć i usuwam informację, które mogą ich naprowadzić na gang, zastępuję je jakimiś przypadkowymi wiadomościami.
Zbieram wszystkie dokumenty w jedną teczkę i wychodzę z biura, kładąc je na biurku szefa po czym jadę do mieszkania, by naszykować się na bankiet. Po drodze zajeżdżam do naszej siedziby po dodatkowe naboje do broni, żebym mogła ją mieć na wypadek dziś wieczorem.

Mam na sobie jasną sukienkę, którą wcześniej kupiłam i jasne buty. Zarzucam włosy na plecy i wchodzę do sali bankietowej, praktycznie od wszystkich jestem niższa, ale dzięki butom na obcasach tylko trochę. Biorę kieliszek szampana, z tacy, z którą spaceruje kelner i idę w stronę adwokata Krakove, widząc jak kiwa na mnie dłonią.
-Dobry wieczór- mówię uprzejmie, wszyscy mężczyźni odpowiadają mi, przesuwając wzrokiem po moim ciele.
-To Kate River, jest u mnie w kancelarii na praktykach- informuje ich mój rzekomy szef. Inni kiwają głowami
-Czy znalazłaś coś interesującego w aktach, które miałaś sprawdzić?- pyta, biorąc mnie na bok.
-Tak myślę- kiwam głową- Ale nie jestem pewna, czy te informację są prawdziwe.
A raczej, mam sto procent pewności, że to bzdury.
Uśmiecham się do niego miło i upijam łyk szampana, mężczyzna spogląda na mnie, w końcu się odzywa
-Bardzo ładnie dziś wyglądasz, baw się dobrze- i odwraca się, odchodząc w stronę grupy dyskutujących ludzi.
Przywołuję w myślach twarz ze zdjęcia, szukając wzrokiem Taylora Safrie, jednak nigdzie nie mogę go dostrzec, jest tutaj zbyt duży tłum.
Przechodzę więc na drugi koniec ogromnej sali, rozglądając się czujnie. Staję w końcu pod ścianą obok kolumny, znów oglądając się wokół.
Mijają kolejne minuty, a ja wciąż nie dostrzegam policjanta, zaczynam się zastanawiać, czy nie pomyliliśmy się twierdząc, że przyjdzie. Odstawiam na tacę pusty kieliszek i idę w kierunku sceny, na której gra wolne, ciche piosenki jakiś zespół.
Znów staję pod ścianą. Zespół składa się z trzech mężczyzn, dwóch z nich ma gitarę, jeden gra na pianinie, jest też wysoka kobieta.
Nagle ktoś boleśnie mocno przyciska mnie do ściany
-Witaj- słyszę warknięcie. Unoszę głowę, by spojrzeć na mężczyznę i odpycham go od siebie, ale on od razu znów przyciska mnie do ściany
-Witaj Taylor- odpowiadam wściekła- Dostałam 24 godziny na zamordowanie cię- dodaję słodko, ale ledwo hamuję warknięcie.
-Mam hojniejszego szefa, jestem własnym szefem, skarbie. Ja dałem sobie 48 godzin na wsadzenie cię do więzienia- mówi, przyciskając mnie do ściany swoim ciałem- Ale szkoda mi ciebie, jesteś na prawdę śliczna, a tak marnujesz swoje życie- błądzi dłonią po moich pośladkach.
W jednej chwili Taylor odskakuje ode mnie i upada na wazon za sobą, a ja widzę Liama, który go odepchnął, patrzy na niego
-Ona jest zajęta- mówi ostro do Taylora, a potem łapie mnie w talii.
Co on tu robi do cholery?
-Co to było?- pyta Liam- Czy przypadkiem nie mówiłem, że jesteś moja, tylko moja?
-Tylko rozmawialiśmy- wzruszam ramionami.
-Facet ma niezły sposób na rozmowę- rzuca przez zęby- Z łapą w twoich majtkach.
-Jego łapy trzymałam z daleka ode mnie, poinformował mnie o pewnej ważnej sprawie- mówię powoli.
-Tak? Jakiej?
-Że ma hojnego szefa- rzucam ze śmiechem.
-Już nie- rzuca pod nosem Liam, a potem warczy do Taylora
-Jesteś zwolniony- a mnie łapie w talii, więc odchodzę z nim.
-Zwolniony?- powtarzam.
Liam przewraca oczami
-Mój ojciec pracuje w sądzie, zapomniałaś?
-No tak- kiwam głową, jakbym była na prawdę aż taka głupia, by w to uwierzyć. Nawet sędzia nie może od tak sobie zwalniać zwykłych policjantów, a co dopiero zwykły syn sędzi. Ale to nie jest zwykły syn sędzi. Tylko agent FBI chyba też nie może od tak sobie zwalniać policjantów. Może powinnam do końca przejrzeć jego akta?
-Skąd wziąłeś zaproszenie?- pytam zaciekawiona.
-Ukradłem- błyska w moją stronę zadziornym uśmiechem.

* * *

LiarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz