decay

45 7 0
                                    



Znów śnił mu się on. Pot zaczął delikatnie cieknąć mu spod gęstych, ciemnych włosów, a jego ciało lekko lepiło się do przebrudzonej pościeli. Odnosił wrażenie jakby jego skóra płonęła, mimo że na dworze był lekki przymrozek. W mieszkaniu panowała ciemność, a jedynym źródłem światła była pobliska latarnia.

George aktualnie siedział na ramię swojego łóżka, usilnie próbując złapać oddech. Tępym wzrokiem patrzył na swoje dłonie, w których mocno zaciskał swoje dość długie paznokcie. Strużek krwi zaczał cieknąć mu po ręce.

Od ich rozstania czuł jakby ktoś wyssał z niego całą duszę. Był tam tylko ciałem. Wieczne wory pod oczami, niesamowicie blada cera i bardzo uwydatnione kości policzkowe. Nic nie wskazywało na to że chłopak jeszcze żył. Jego posiłki zastępowały paczki papierosów, a nocami towarzyszyły mu koszmary. Był to ciągle jeden i ten sam sen. W tym samym miejscu i o tej samej porze. Z nim.

Davidson nie mógł znieść jak bezradny już był. Chodzenie od psychiatry do psychiatry oraz branie tysiąca tabletek to nie było tym czeka potrzebował. On potrzebował jego. Jego dotyku. Smaku jego ust. Ciepłych dłoni wędrujących po jego talii i gładzących jego policzki o poranku. Mimo że wiedział ile przez niego cierpiał, to działał on jak narkotyk. Nienawidzisz ich z całego serca, ale otłumiony zarzywasz ich jeszcze więcej. Ział do niego nienawiścią i obrzydzeniem, ale jednocześnie też miłością.

Chwiejnym ruchem udał się do szafy, co moment potykając się o jakiś przedmiot leżący na ciemnych panelach. Otwierając ją, trochę ubrań ssuneło się na brudną podłogę, ale stwierdził że to nie jest odpowiednia pora porządki. Ubrał na siebie niebieską, sporo za dużą kurtkę, nadal będąc pod nią w swoich piżamach. Na dworze był już totalny zmrok, więc wątpił by ktoś na ulicy zwrócił na niego uwagę. I tak nigdy nikt tego nie robił.

Brunet wyszedł z lokalu, zamykając na klucz drzwi wejściowe. Po opuszczeniu klatki schodowej starej kamienicy, jego twarz owiał jesienny wiatr. 12 listopada. Była to rocznica ich rozstania. Sam nie widział w jakim kierunku zmierza, więc postanowił zaufać swojej intuicji. Nogawki za dużych o co najmniej dwa rozmiary dresów mokły w kałużach po deszczu. Na ulicy było zupełnie pusto, lecz nie przeszkadzało mu to ani trochę. Spacerował przez małe uliczki Brighton, słysząc tylko co jakiś czas przejeżdzające auta.

Chłopak dotarł na mały pagórek położony trochę za miastem. Jedynym co można było dostrzec na nim to stojący dąb, a do niego była przymocowana na dwóch, grubych sznurkach drewniana huśtawka. George dokładnie wiedział co to było za miejsce. To oni zrobili tą huśtawkę, kilka dni przez ich rozstaniem. Było to miejsce również w którym rozgrywały się jego koszmary. Wszystko działo się identycznie. Na huśtawce aktualnie siedział najprawdopodobniej dobrze zbudowany mężczyzna, ale przez odległość oraz fakt że stał tyłem nie mógł przyjrzeć mu się bardziej.

Davidson nerwowo zaczął drapać się po skórze. Dokładnie wiedział co się dzieje. To znów był ten sen. Chciał jak najszybciej się obudzić.

Nagle mężczyzna spostrzegł się że ktoś za nim stoi, więc odwrócił delikatnie głowę. Davidson'owi ukazała się już bardzo znajoma twarz. Rozszerzył szeroko oczy, a jego serce zaczęło bić niewyobrażalnie szybko.

- Dream...? - szepnął ciemnooki tak cicho, że tylko on był wstanie to usłyszeć.

Przed nim stał właśnie on. Wysoki, ciemny blondyn o cudownych, zielonych tęczówkach na które mogły patrzeć godzinami. Teraz jego włosy były nieco dłuższe niż gdy widział go ostatnim razem, a twarz była podobnie blada jak ta bruneta.

- George.- powiedział chłopak i uśmiechnął się ciepło. Tak jak robił to zawsze. - O boże. To ty. -był tak samo zdziwiony jak on. Jego głos zachwiał się lekko.

Brunet nerwowo zaczął szczypać się po rękach. Miał nadzieje ze to sen. Musiał to być sen, ale był on inny niż zwykle. W jego koszmarach blondyn nigdy się nie odzywał, tylko milczał. Zazwyczaj patrzał się na niego, a po kilku sekundach zazwyczaj znikał. Teraz robiąc małe kroki próbował przysunąć się do niego, ale George robił większe kroki w tył. Czuł jak jego oczy szklą się pod długimi rzęsami.

- Dziś 12 listopada. Czekałem tu na ciebie równy rok. Opłacała się każda sekunda by teraz cię tu spotkać. - Davidson zatrzymał się w tamtym momencie. Z każdą chwilą robiło mu się coraz słabiej. To on go tak zniszczył. Nie cierpiał go.

- Odejdź. - Rzucił krótko, pierwsze łzy pomału płynęły mu po policzkach.

- Powinnienem już dawno temu ci wszystko wytłumaczyć, ale nie miałem jak się z tobą skontaktować.- Dzieliły ich dosłownie dwa metry. Clay chciał jak najbardziej uszanować strefę komfortu ciemnookiego, więc nie robił gwałtownych ruchów. - Tak bardzo mi ciebie brakowało.

- Pierdol się. - Przez ostatni rok George nie egzystował. Był całkowicie wyprany z jakichkolwiek emocji, bądź uczuć. Nie miał siły już płakać, ponieważ jego wszystkie smutki zostały już wylane przez niego. Teraz gdy stał tuż przed nim czuł wszystko na raz. Jego głowa pulsowała, że nie mógł skupić wzroku na jednej rzeczy. - Nienawidzę cię. - Wysyczał przez zęby powstrzymując się od krzyku.

- Możesz w tym momencie drzeć się, szarpać, cokolwiek. Ja i tak jestem twój. Moje serce należy do ciebie. Tylko i wyłącznie do ciebie. - Znów skrócił dystans pomiędzy nimi. Dzieliły ich tylko centymetry. George postradał wszystkie zmysły. Ledwo stał na nogach, a jego obraz teraz był całkowicie zamazany. - Boże, jak ja cię kocham.

- Przestań. Proszę. - Każde słowo wypowiedziane przez drugie go pomału zabijało.

- Wiem że często się raniliśmy. Czasami tylko po to by zobaczyć czy umiemy płakać. Zdaje sobie z tego sprawę. Kłóciliśmy się o drobnostki rujnując coraz bardziej się nawzajem. - Blondyn przyłożył swoją ciepłą rękę do zimnego policzka Davidsona, ocierając subtelnie je z łez. - Uświadomiłem to sobie po tym wszystkim. Jak bardzo cię potrzebuje by normalnie funkcjonować. Każdej nocy przychodziłem tutaj, bo czekałem aż się zjawisz. Nigdy nie traciłem nadzieji. Opłaciło się to. Nawet teraz, gdy mnie nienawidzisz, ja zawsze bede przy tobie. Obiecuje. - Oczy blondyna lekko zaszkliły się. Wbrew temu wyglądał tak cudownie.

- Niestety, jest to obietnica której nie możesz spełnić. - szepnął niemal że niesłyszalnie, ale Dream znał go na tyle że potrafił rozczytać wszystko.

- Dlaczego? - zapytał w odpowiedzi.

- Ponieważ, każdy z nas kiedyś odchodzi. - Ich kontakt wzrokowy stawał się coraz bardziej intensywny. Zielonooki wiedział co drugi miał na myśli. Wszyscy umrzemy.

- Swoją miłość do ciebie zabiorę ze sobą nawet do grobu. Nawet kiedy będę zwijać się 6 metrów pod ziemią będziesz jedynym czym bede pragnąć.

Nic nie odpowiedział. Nie był wstanie. Miał ochotę krzyczeć z całych swoich sił, ale zamiast tego zaczął głośno szlochać. Jego ciało straciło jakiekolwiek panowanie i zaczęło osuwać się. Blondyn złapał bruneta w swoje ramiona i bezpiecznie zsunął się razem z nim.

Teraz obaj znajdowali się na zimnej trawie, a brunecik płakał w jego ramionach. W końcu coś czuł. Była to miłość, której ciągle się wypierał. Znów czuł to ciepło i cudowny zapach perfum. Świat nagle stał się żywy i bardziej kolorowy. Mieli teraz tylko siebie. I to im wystarczało.

•••
napisałam to na randomowym natchnieniu zapominając o moim beztalenciu do pisania :')
ALE UWAGA!!!! pod żadnym pozorem nie romantyzujcie takich relacji bo są niesamowicie toksyczne!!

miłego

decay | dreamnotfound oneshotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz