Rozdział 4

175 14 0
                                    

Sky

Nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok. Patrzę w sufit, liczę wilki skaczące przez płot, liczę do stu. Nic nie działa. Wstaję z łóżka. Najpierw przez pół godziny krążę po pokoju. To nic nie daje, więc idę do kuchni. Biorę mały dzbanek i nalewam do niego trochę mleka. Stawiam na płycie indukcyjnej i cierpliwie czekam aż się podgrzeje. Potem wypijam wszystko duszkiem, nie zawracając sobie głowy szukaniem szklanki. W dzieciństwie ciepłe mleko zawsze mnie usypiało. Liczyłem, że i tym razem tak będzie. Minęły kolejne dwie godziny, a mój sen nie nadszedł. Czuję się nabuzowany. Mój wilk jest zirytowany, nie może usiedzieć spokojnie. Warczy na mnie i wyje mi w głowie.

Decyduję się na krótką przebieżkę po lesie. To powinno ukoić zarówno moje, jak i jego nerwy. Wychodzę na taras i zdejmuję ubranie. Zmieniam się w swojego wilka i sprintem kieruję się w stronę drzew. Przedzieram się przez kolejne zarośla. Przeskakuję nad powalonym drzewem i grząskimi kałużami. Na zmianę przyspieszam i zwalniam. Biegam prosto i slalomem, chcąc wytracić jak najwięcej siły. W końcu czuję, że mi lepiej. Zawracam w stronę domu.

Zatrzymuję się dopiero przed wejściem do lochów. Drzwi są zamknięte, a przed nimi stoi dwóch strażników. Kłaniają mi się. Kiwam łbem i powoli przechodzę obok nich. Kilka kroków. Tylko tyle dzieli mnie od mojej partnerki. Mojego szczęścia. Mojego świata. Chciałbym zawrócić i móc zabrać Leę z tego obskurnego miejsca. Jeszcze nie. Kilka godzin i będzie w moich ramionach. A przynajmniej taką mam nadzieję. Blake musi z nią pogadać i liczę, że przyniesie to dobry skutek. Musi tak być.

Rankiem wchodzę do salonu. Hunter rozłożył mapy na całym stole i razem z dwoma tropicielami śledzą trasę łotra, który zaatakował dziewczynę. Blake stoi przy oknie i patrzy na bawiące się przed domem szczeniaki. Podchodzę do niego.

– Byłeś u niej? – pytam, krzyżując ręce na piersi.

– Tak. Trzeba ją wypuścić. Trafiła tu przypadkiem. – Patrzy na mnie.

– Skąd ta pewność? Nic nie mówi. Nie powiedziała nawet, jak ma na imię.

– Lea – odpowiada spokojnie, zasłaniając okno firanką.

– Skąd wiesz? Powiedziała ci? – warczę zły.

– Tak. Mówiła, że uciekła z ośrodka opiekuńczego i myślała, że na naszym terenie będzie bezpieczna. – Widząc złość gotującą się pod moją skórą, od razu odsłania szyję. – Alfo, wiesz, że czasami zdobywanie informacji lepiej wychodzi mnie niż tobie. – Spuszcza wzrok.

– Tak, masz rację – prycham, przełykają gorycz porażki. Moja własna partnerka bardziej ufała mojemu gammie niż mnie. Beznadziejny ze mnie partner. Muszę to naprawić. – Powiedziała coś jeszcze?

– Nie zna tego wilkołaka. Zaatakował ją i zniknął. Myślę, że ona po prostu znalazła się w złym miejscu i o złym czasie. To wszystko. Niech idzie dalej.

– Nie może iść dalej. – Teraz ja patrzę przez okno na szczeniaki, które bawią się w chowanego.

– Dlaczego? – Marszczy brwi.

– Bo to moja partnerka. – Patrzę mu prosto w oczy. Obydwoje wiemy, co to oznacza.

Gdy tylko wszedłem do celi Lei, wiedziałem, że ona jest moją partnerką. Kontakt wzrokowy tylko to zweryfikował. Była taka drobna, mała, bezwładnie przykuta do ściany. Jasnobrązowe włosy miała spięte w rozwalający się kucyk, a kilka pasemek spoczywało niechlujnie na jej twarzy. Ani ja ani mój wilk nie mogliśmy na nią patrzeć, gdy była tak wystraszona. Jej duże, zielone oczy aż błagały o pomoc. Musiałem ją rozkuć. Była moją bratnią duszą. Musiałem zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała, ale nie wiedząc, co robiła na moim terenie, nie mogłem jej ot tak po prostu wypuścić. Teraz, gdy wiem że trafiła do mnie przypadkiem, mogę uwolnić ją z lochów i zaprowadzić do mojej sypialni, a potem się z nią pieprzyć bez opamiętania. Od początku miałem na to ochotę. Mógłbym wziąć ją nawet na tej przeklętej pryczy. Już widziałem, jak wbijam kły w jej szyję, żeby ją naznaczyć, jak wije się pode mną i jęczy moje imię, gdy dochodzi. Chcę, żeby była moja. Tylko moja.

W ciele wilka [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz