*POV Jeff*
- Jego nigdzie nie ma. Rozpłynął się - wróciłem do domu po parogodzinnych poszukiwaniach - Jedyne czego się dowiedziałem, to że typ który wysłał nam kartkę już nie żyje. Ślad się urywa i jestem bliski poddania się - usiadłem na kanapie obok Bena
- Nie tak szybko - skrzat otworzył pewien plik na laptopie - Ten blondyn o szarych oczach. Liam Walker. Syn właściciela organizacji oraz szef dość znanej grupy naukowej. Ten obok rudy o zielonych tęczówkach. Jego partner. Susumi Yamamoto. Podejrzewam, że oni mogą mieć coś wspólnego z Jackiem
- No ten idiota to na pewno. W końcu jest tym, który prowadził na nim eksperymenty. Ale co ma grupa badawcza do mojego narzeczonego - oburzyłem się na bzdury, które wygadywał Drowned
- Naprawdę nie łączysz faktów? Naukowcy. A EJ jest wynaturzeniem. Jeśli uda im się odizolować i odtworzyć to co z nim zrobili, mogą zarobić na tym fortunę
- Szlag coś w tym jest. Widzisz? Czasem się do czegoś nadajesz - podniosłem się - Teraz kwestia pójść tam i go odzyskać
- Oi nie tak szybko. Nie wiesz gdzie go trzymają i najważniejsze, czy na pewno się tam znajduje. Plus trzeba poinformować o tym resztę. Mogą pomóc - chłopak zatrzymał mnie za rękaw mojej bluzy - Skontaktowałem się już z Maskym. Powinni tu być w przeciągu godziny góra. Pobrałem również plany budynku. Są one jednak sprzed dobrych paru lat, więc pewnie nieaktualne. Jeff, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Przestałem po tym, gdy powiedziałeś, że mieszasz w to innych - mruknąłem - Zresztą sytuacja jest prosta. Wejść do budynku, odbić Jacka i wrócić. Co może pójść nie tak?
- Wszystko tak naprawdę... Czy choć raz możesz zaufać komukolwiek innemu niż sobie? Załóżmy, że ci się magicznym sposobem uda dotrzeć do Eyelessa. Widzisz, że ma połamane nogi i ręce, a na karku masz straż, która została poinformowana o włamaniu. Dobra może i byś sobie poradził sam. Ale co dalej? Jak zamierzasz uratować i jego i siebie? Będziemy ci po prostu ubezpieczać tyły. Lepsze pięć osób niż jedna
- Czy ty mnie wykluczasz z całej akcji!? - zerwałem się i wyjąłem nóż z kieszeni. Czy przesadziłem? Może. Czy powinienem się tym przejmować? Też może. A czy będę? Oczywiście, że nie
- Nie idioto. Smiley będzie czekał w domu, by w razie czego zająć się rannymi. Właśnie dlatego cieszę się, że jedyne w czym jestem zakochany to gry. Przynajmniej myślę trzeźwo w przeciwieństwie do innych - topielec odchrząknął - Więc się uspokój i daj sobie pomóc
Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Przewróciłem tylko oczami i poszedłem otworzyć
- Kto by się was tu spodziewał - powiedziałem sarkastycznie otwierając szerzej drzwi i wpuszczając bandę do środka
- Ben wytłumaczył wszystko w mailu. Dorwiemy tego drania i odbijemy EJa - Masky położył mi dłoń na ramieniu, po czym wyminął udając się do salonu. Zaraz za nim wszedł Hoodie z maseczką na ustach i kapturem naciągniętym na oczy, oraz Toby z wyszczerzem, nie przejmując się blizną
- Jakiż zaszczyt, że mam w was takie wsparcie - ponowny sarkazm wdarł się w moją wypowiedź - A Doctor?
- W-w sklepie... Z-załatwia na-am rzeczy na d-drogę - Brian założył na siebie swoją kominiarkę
- Czyli postanowione i nie mam nic do gadania. Świetnie - zrezygnowany usiadłem na kanapie
- Będzie z tym zabawa! Tak dawno kurwa nie byliśmy razem na pieprzyć akcji! - brunet próbował opanować swoje tiki ale z ekscytacji nawet nie potrafił
Cała paczka się rozgadała, a ja ulotniłem się do pokoju, by mieć trochę ciszy. Oparłem się przedramionami o parapet i zawiesiłem wzrok na drzewach, które były oświetlane blednącymi promieniami słońca. A co jeśli nie wyjdzie? To chyba pierwsza sytuacja, w której się bałem. To zawsze Slender był od planowania i sprawdzania szczegółów. Dbał tak naprawdę o wszystko jak i był przygotowany na każdy mozliwy scenariusz. A teraz spadło to na najbardziej niekompetentne osoby jakie tylko mogło. Jedyna osoba, która choć trochę mogła się na tym znać to Tim. Czasami był wołany do gabinetu, by pomagać. Musi to wystarczyć...
- Dobra panienki! - wróciłem do salonu. Smiley również już tam był - Trzeba rozdzielić role
- Ty i zorganizowanie. Nie sądziłem, że dotrwam takiego dnia - Ben oderwał się od laptopa, na którym chyba nawalał w Pac-mana
- Po rozpatrzeniu planów budynku mam pewien pomysł - Masky zgasił swojego papierosa o stół. Mój ciemnodębowy stół z Ikei! Tyle się nameczyłem by go poskładać! - Chociaż mamy tak o połowę za mało ludzi do tego
- Więc będziemy się starać za dwóch! - Ticci rzucił się na kolana zamaskowanego z uśmiechem, na co ten jedynie przyłożył dłoń do skroni z rezygnacją, jednak drugą ręką złapał go w talii, by ten nie spadł. Ich relacja jest sus
- Przyniosłem wam wasze bronie, przenośną apteczkę i suchy prowiant. Tylko na tyle mogę się teraz przydać - medyk stwierdził spokojnie i położył wszystko na stół
Wszyscy zebraliśmy się w niezgrabnym kółku i omówiliśmy plan Maskyego. Reszta była kwestią jego poprawnego wykonania. Ale to mogło się udać... jeśli nikt nie zawali swojej części oczywiście. Nazajutrz ruszyliśmy jeszcze przed świtem. Teraz już nie ma odwrotu... uwolnimy cię Jacky. Masz moje słowo. I tego jako pierwsze nie złamię
*Hewwo!
Motywacja mi spada heh...
Ale się staram!
Mam nadzieję, że jeszcze komuś chce się to czytać >.<*Deathcup~
CZYTASZ
Black & White Flames (JeffTheKiller x EyelessJack)
FanficOd dawna w lesie można było wyczuć smród martwych ciał. Bestia krąży i zabija pozbawiając swoje ofiary nerek. Jednak sprawca pozostaje ukryty. Ale na jak długo?