XI

165 20 27
                                    

Dni mijały, a co za tym szło nadchodził jego znienawidzony grudzień. Gdy otworzył oczy i po zerknięciu na zegarek w telefonie zorientował się, że to ten miesiąc w roku wiedział, że przez najbliższe tygodnie jego nastrój będzie zdecydowanie poniżej jego codziennej przeciętnej.

Leżał w łóżku, nawet nie myślał o wstaniu, by tak jak zawsze zjeść śniadanie z mamą i jej mężem. Nie miał na nic siły ani tym bardziej chęci. Prawdopodobnie dostanie reprymendę za niestawienie się z rana w jadalni, co i tak przeleci mu koło nosa. Nasłuchał się już tak wielu nieprzyjemnych słów, że żadne kolejne nie zrobią na nim wrażenia, a jedynie wbiją następną igłę do jego i tak już zranionego oraz krwawiącego serca.

Zayn przychodził do niego kilka razy, za każdym z nich dostając tą samą odpowiedź w formie prośby o wyjście. Ze smutkiem na twarzy Malik spełniał je, przynosząc od czasu do czasu przekąski bądź butelkę zwykłej wody.

Louis był mu za to wdzięczny, ponieważ czasem po prostu potrzebował pobyć sam. Bez przeszywającego go na wskroś wzroku. Tylko przykryty kołdrą pod same koniuszki włosów, z pluszakiem przy swojej piersi. Nie robił wtedy nic produktywnego - leżał na jednym boku i wpatrywał się w ścianę naprzeciwko lub malował, opierając się o zagłówek słuchając przy tym muzyki.

Takie momenty, gdzie chciał spokoju i relaksu będąc sam, różniły się diametralnie od tych, kiedy po prostu nie miał siły wstać. W drugim przypadku nie odczuwał ani spokoju, ani zrelaksowania, a bezsilność i ogrom bólu osiadającego w jego klatce piersiowej do takiego stopnia, że ledwo potrafił wziąć powietrze do płuc. Wtedy chciał, nawet potrzebował mieć kogoś przy sobie.

I był bardzo wdzięczny dla Zayna, że ten potrafił rozróżnić te dwie sytuacje od siebie. Dawało mu to poczucie zrozumienia.

Co dziwne, miał takie samo przeczucie co do Harry'ego. Był w stanie po prostu siedzieć wraz z nim i zapewniać o swojej obecności, nie wymagając od niego ani jednego słowa. To wiele znaczyło dla Tomlinsona.

Na wspomnienie chłopaka Louis poczuł dziwny ścisk w żołądku. Podparł się na rękach, a następnie wychylił za łóżko w taki sposób, aby móc włożyć rękę pod materac i wyjąć swój szkicownik. Poprawił się, poprawiając spadającą mu kołdrę z ramion i otworzył go, zaczynając przewracać kartki szukając tej jednej, odpowiedniej strony. Znalazł ją chwile później i delikatny uśmiech wpełzł na jego zmęczoną twarz widząc dwa rysunki przedstawiające owego mężczyznę.

Nie powinien tak myśleć, ale Harry sprawiał, że jego dni zdawały się lepsze. Oczywiście nie powiedział mu tego dosadnie, ponieważ z rozmów z Ophilią wywnioskował, że nie poprawne jest obciążanie innych taką presją. To mogłoby źle wpłynąć na zdrowie samego chorego jak i osoby, do której skierowane są te słowa; jeden uzależniałby się od nastroju danego człowieka, drugi z kolei czułby wyrzuty sumienia w przypadku utraty zainteresowania bądź kontaktu.

Z tego powodu Louis nie informował Stylesa w sposób obarczający go, a delikatnie sugerujący, że jest dla niego czymś więcej niż zwykłym znajomym. To było najlepszą opcją, dzięki której nic się nie psuło.

Przypominając sobie o jednej rzeczy, złapał za telefon i wszedł w konwersację z Harrym. Jego palce dotykały szybko ekranu, zaraz wciskając przycisk, wysyłając tym samym wiadomość.

Cześć, jak się czujesz?

Zdziwił się, kiedy niecałe dwie minuty później poczuł krótką wibrację.

Harry xx
umieram x_x

mam goraczke i boli mnie gardlo ://

Zawinął wargę w cienką linię, zaraz ją przegryzając z palcami nad klawiaturą. Bił się ze swoimi myślami dłuższą chwilę, aż w końcu jedynie przeklną pod nosem.

When The Sun Goes Down || l.sWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu